piątek, 21 października 2016

"To tylko Rock and Roll" Część Siódma.


Ich spojrzenia. Te ich przeklęte spojrzenia doprowadzały go do obłędu. Stał tam, nieruchomy, z daleka wpatrując się w surową, drewnianą trumnę. Kanciastą bryłę, która na zawsze pochłonęła jej ciało, ukryła jego wygląd, odebrała mu kształt. Ostatecznie wyrwała ją z tego świata i poprzez ten krótki moment zawieszenia powiedzie ją ku nieznanemu. Przez wrota śmierci do nowego życia.
Oni zaś, wszyscy, którzy się tu zebrali, mogli wyłącznie biernie przypatrywać się temu przejściu, stać na zewnątrz tunelu. Marlo bezpowrotnie uciekła spod ich wpływu -  niechcianego, odrzucanego, znienawidzonego, a nawet tego którego pragnęła i oczekiwała. Oni wszyscy byli bezradni. Przybyli, kiedy kości zostały rzucone. Mogli wpatrywać się w łódkę płynącą przez rzekę. Zbyt odlegli, by ich dostrzeżono czy usłyszano. I tylko to jedno pytanie nurtowało ich wszystkich – co można było zmienić? Wcześniej, dni, tygodnie, miesiące, lata przed tym dniem. Co poszło nie tak, gdzie zawiedli? Zwłaszcza on zadawał sobie to pytanie.
„Co zrobiłem źle, na litość Boską?! Jaki mój błąd to sprawił? Czy ten telefon? Czy zaangażowanie w działalność zespołu? Czy motywacja, jaką w niej budowałem? Czy była to tylko cholerna, bezsensowna, przypadkowa śmierć, cios ślepego losu, odrażająco cyniczny zbieg okoliczności? Czy mogło nie być winnych? Czy za ten dramat nikt nie poniesie kary? Choćby ja, ktokolwiek!”
Raz po raz ślizgały się po nim spojrzenia innych zgromadzonych. Neutralne, obojętne, zatrwożone, pocieszające, wrogie. Wszystkie wydawały mu się obłudą i farsą. Gdzie byliście, kiedy was potrzebowała? Kiedy bił ją ojciec, kiedy matka piła, kiedy musiała uciekać z domu? Kiedy mogliście coś zmienić! Może to was zabrakło, żeby jej los potoczył się inaczej?
Nie mógł skupić się na Mszy, czując na sobie ich spojrzenia. Nic nie warte emocje, które w niego słały. Zbyt późno.
I obojętny bezruch trumny. Niewzruszonej ich żalem, ich bólem, ich oskarżeniami, ich wyrzutami sumienia. Ostatecznie pogodzonej z losem. Z wkładem, jaki miał w nim każdy z nich. Ten bezruch tworzył przerażający dysonans wobec naturalnej żywotności Marlo. Jej ekspresyjnej emocjonalności, która odeszła bezpowrotnie. Ucichła wraz z ostatnią nutą piosenki jej życia. Melodii, którą tylko ona znała, w której oni mieli jedynie gościnny udział.
Po Komunii i zakończeniu Mszy uformował się kondukt żałobny. Wiodła ich trumna, skrywająca ciało Marlo, ich przedziwny przewodnik, za którym nie mogli podążyć. Prowadziła na sam skraj tunelu, przed same drzwi na drugą stronę.
Skalski trzymał się z dala, zamykając kondukt. Unikając spojrzeń, gestów, uprzejmości.
Bezsilny czy winny? Teraz już wyłącznie bezsilny.

*
Ania weszła na scenę i bez słowa chwyciła swoją gitarę. Wokół jej oczu i na lewym policzku odmalowały się ślady rozmazanego tuszu, jednak jej mina była stanowcza i zdecydowana. Oldie podszedł do niej, chcąc upewnić się czy może grać, ale warknęła tylko – „Gramy Doorsów!” – i odeszła do swojego kąta sceny. Lily i Ice zajęły własne miejsca za ich plecami.
Była wściekła. Na cały świat, na siebie, nas swojego ojca. Na Marlo. Tę cholerną zołzę, która zostawiła ją samą! Dlaczego? Czy sama tego chciała? A może Bóg albo los, albo jej matka? Czy też zupełnie nikt tego nie chciał, a stało się to na złość im wszystkim? Makabryczny żart, Bóg wie czego. Pragnęła uciec od swoich myśli.

“You know the day destroys the night,
Night divides the day,
Tried to run,
Tried to hide,
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Nigdy nie miała lepszej przyjaciółki niż Marlo. Wierniejszej, bliższej, bardziej zaufanej. W której jej sekrety mogły spoczywać bezpiecznie. Jej rozterki znajdowały rozwiązania, entuzjazm zyskiwał na mocy, marzenia nabierały kształtu. Były dla siebie jednocześnie przeciwwagą i katalizatorem. Wzajemnie wyciszały lub indukowały swoje emocje. I przeżyły tak wiele zwyczajnie dobrych chwil.

“We chased our pleasures here,
We dug our treasures there,
But can You still recall
The time we cried?
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Ania wykrzyczała do mikrofonu całą swoją wściekłość, cały ból, jaki w sobie nosiła, chaos i niezrozumienie, które ją ogarniały. Chciała rzucić swoje oskarżenia przeciwko wszystkim, przeciw komukolwiek! Przeciw swojej matce, która nie cierpiała Marleny, przeciw swojemu ojcu, który traktował ją jak córkę, przeciwko sobie, która tak bardzo jej potrzebowała, przeciw publiczności, która dbała o nią tylko, kiedy stała na scenie. Obarczała ich wszystkich, nie szukając sprawiedliwości, a jedynie drogi ujścia swojego żalu, ucieczki od pogrążania się w odmętach beznadziei.

“I found an island in Your arms,
Country in Your eyes,
Arms that chain,
Eyes that lie!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Utwór urwał się nagle i na krótką chwilę cały klub ogarnęła cisza. Zupełna, ostateczna. Tylko przez moment. Wybrzmiała w niej cmentarna pustka, bezdźwięk, z jakim zetknęli się na granicy światów. Stojąc przed bramą.

“The gate is straight!
Deep and wide!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

*
Skalski siedział w fotelu, pogrążony w ciszy. Nawet najsubtelniejsze nuty nie sączyły się z zestawu głośników, nie omywał pomieszczenia kojącą albo żałobną melodią. Kiedy weszła do pokoju, ta cisza dotknęła jej silniej niż obojętny bezruch, niż pusty wzrok męża wycelowany za okno. Cisza, która była z nim sprzeczna, która była jego wrogiem, jednak teraz poddał się jej nawet nie podejmując walki. Uciekł w nią, zdradzony przez swoją pasję, przez sojusznika, który okazał się bezsilny.
- Marek, wysłuchasz mnie?
Raptownie obrócił głowę, wyrywając się z osłupienia.
- Nie jestem w nastroju – oświadczył po chwili milczenia.
- Rozumiem, że czujesz się podle, ale…
- Rozumiesz? – Przeszył ją jego zimny ton. – Co rozumiesz?
- Marek, nie byłam na tym pogrzebie, bo nie mogła urwać się z pracy, ale to nie oznacza, że nie rozumiem, jakie to ma znaczenia dla Ani i dla ciebie.
Skalski zdawał się rozważać jej słowa.
- Wszyscy tam byli. Rodzice Lilki i Izy. Matematyk, którego nie lubiła. Tłum dzieciaków, nauczyciele. Jej patologiczna rodzina. – Zawiesił głos. – Ale nie ty. Myślisz, że zrobiłabyś to dla niej? Jej już i tak wszystko jedno. Mogłaś, choć raz, pomyśleć o Ani.
- Nie masz pojęcia, o czym myślę.
- Racja, nie mam pojęcia. Nie rozumiem, o czym myślisz. Ani dlaczego tak działasz. O co ci chodzi? Byłem przekonany, że te bzdury, które snułaś tamtego wieczora, były tylko chwilowym objawem wściekłości, ponadprzeciętną złośliwością, ale ty najwyraźniej nadal w to wierzysz.
Odwrócił się od niej, by znów gapić się przez okno.
- To rozmawiaj ze mną, do cholery, jeśli chcesz zrozumieć! – Skalski nie zareagował. – Będziesz tu siedział i milczał?
Podniósł się i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Marek.
Minął ją i wyszedł na korytarz.
- Nie bądź irracjonalny!
Wszedł do gabinetu i zatrzasnął drzwi. Elżbieta bezskutecznie nacisnęła klamkę.
- Co mam zrobić? Co chcesz usłyszeć? Jak ma się wytłumaczyć, kiedy tam siedzisz…?
Skalski nie odpowiadał. Usiadł na obrotowym krześle, wpatrując się w drzwi. Łudząc się, że dopiero za chwilę, Ania wkroczy przez nie, by oznajmić mu założenie zespołu.

*
Po „Break on through” nie zrobili przerwy na oklaski, lecz natychmiast ruszyli z kolejnym, dynamicznym utworem. Z twarzy Ani nie schodził agresywny, zapalczywy wyraz, a swoim spojrzeniem wciąż rzucała wyzwanie, szukając kogoś, kto zechciałby je podjąć.

“Swing low in the dark glass hour,
You turn and cover,
See it turn to dust,
Move on a stone dark night
We take to fight
Snowfall turns to rust,
Seam in a fusing mine,
Like a nursing rhyme,
Fat man starts to fall,
Here in a hostile place,
I hear Your face, start to call.”8

Czy w tym tłumie był ktokolwiek, kto rozumiał, co czuła? Kto doświadczył podobnego bólu? Poniósł podobną stratę? Kto naprawdę żałował śmierci Marlo, tęsknił za nią, uronił po niej łzę? Czy była tu całkiem sama, naprzeciw łowców sensacji, obojętnych przechodniów, marnych pozerów? Ona i jej zespół. Kwintet Don Kichota, walczący by poczuli ich emocje, zrozumieli ich żal. Zasypywali ich słowami i dźwiękiem, żeby poczuli cokolwiek. Niezrozumiani, samotni, słabi, opuszczeni, nadzy. Błagający o ratunek lub zgubę. A zarazem patrzący z pogardą na tłum, jak Horacy. Na nieoświecony tłum, który nie rozumiał.

„And if You think that I’ve been losing my way,
That’s because I’m slightly blinded.
And if You think that I don’t make too much sense,
Well, that’s because I’m brokenminded.”8

Czy ich żal pozbawiony był sensu?
Czy ich wściekłość nie miała celu?
Czy ich oskarżenia, były słowami rzucanymi na wiatr?

“Don’t keep it!
Inside!
If You believe it,
Don’t keep it all inside!”8

Zrozumcie, na litość Boską! Pojmijcie to! Dajcie jakąkolwiek odpowiedź. Czy oszaleliśmy? Czy straciliśmy rozum? Czy ponosimy winę? Dajcie nam to poczuć, wejdźcie w interakcję, współodczuwajcie! Stańcie w prawdzie. Cokolwiek myślicie, rzućcie to nam w twarz.
Oczekiwała tego przede wszystkim od matki. Kto jeśli nie ona powinien ją zrozumieć? Miała obowiązek jej wysłuchać! Zjednoczyć się z nią w żalu, zamiast toczyć zimną wojnę z jej ojcem. O Marlo czy o zaszłości z dawnych lat, nie istotne. Nie w takiej chwili.
Czuła się samotna i opuszczona.

7 “Break on through” – Jim Morrison z albumu “The Doors” The Doors, Elektra,1967.
8 “Inside” – Peter Lawlor z albumu “Mind’s Eye” Stilitskin, White Water Records,1994. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz