Ich spojrzenia. Te ich przeklęte spojrzenia doprowadzały go
do obłędu. Stał tam, nieruchomy, z daleka wpatrując się w surową, drewnianą
trumnę. Kanciastą bryłę, która na zawsze pochłonęła jej ciało, ukryła jego
wygląd, odebrała mu kształt. Ostatecznie wyrwała ją z tego świata i poprzez ten
krótki moment zawieszenia powiedzie ją ku nieznanemu. Przez wrota śmierci do
nowego życia.
Oni zaś, wszyscy, którzy się tu zebrali, mogli wyłącznie
biernie przypatrywać się temu przejściu, stać na zewnątrz tunelu. Marlo
bezpowrotnie uciekła spod ich wpływu -
niechcianego, odrzucanego, znienawidzonego, a nawet tego którego
pragnęła i oczekiwała. Oni wszyscy byli bezradni. Przybyli, kiedy kości zostały
rzucone. Mogli wpatrywać się w łódkę płynącą przez rzekę. Zbyt odlegli, by ich
dostrzeżono czy usłyszano. I tylko to jedno pytanie nurtowało ich wszystkich –
co można było zmienić? Wcześniej, dni, tygodnie, miesiące, lata przed tym
dniem. Co poszło nie tak, gdzie zawiedli? Zwłaszcza on zadawał sobie to pytanie.
„Co zrobiłem źle, na litość Boską?! Jaki mój błąd to
sprawił? Czy ten telefon? Czy zaangażowanie w działalność zespołu? Czy
motywacja, jaką w niej budowałem? Czy była to tylko cholerna, bezsensowna,
przypadkowa śmierć, cios ślepego losu, odrażająco cyniczny zbieg okoliczności?
Czy mogło nie być winnych? Czy za ten dramat nikt nie poniesie kary? Choćby ja,
ktokolwiek!”
Raz po raz ślizgały się po nim spojrzenia innych
zgromadzonych. Neutralne, obojętne, zatrwożone, pocieszające, wrogie. Wszystkie
wydawały mu się obłudą i farsą. Gdzie byliście, kiedy was potrzebowała?
Kiedy bił ją ojciec, kiedy matka piła, kiedy musiała uciekać z domu? Kiedy
mogliście coś zmienić! Może to was zabrakło, żeby jej los potoczył się inaczej?
Nie mógł skupić się na Mszy, czując na sobie ich spojrzenia.
Nic nie warte emocje, które w niego słały. Zbyt późno.
I obojętny bezruch trumny. Niewzruszonej ich żalem, ich bólem,
ich oskarżeniami, ich wyrzutami sumienia. Ostatecznie pogodzonej z losem. Z
wkładem, jaki miał w nim każdy z nich. Ten bezruch tworzył przerażający
dysonans wobec naturalnej żywotności Marlo. Jej ekspresyjnej emocjonalności,
która odeszła bezpowrotnie. Ucichła wraz z ostatnią nutą piosenki jej życia. Melodii,
którą tylko ona znała, w której oni mieli jedynie gościnny udział.
Po Komunii i zakończeniu Mszy uformował się kondukt żałobny.
Wiodła ich trumna, skrywająca ciało Marlo, ich przedziwny przewodnik, za którym
nie mogli podążyć. Prowadziła na sam skraj tunelu, przed same drzwi na drugą
stronę.
Skalski trzymał się z dala, zamykając kondukt. Unikając
spojrzeń, gestów, uprzejmości.
Bezsilny czy winny? Teraz już wyłącznie bezsilny.
*
Ania weszła na scenę i bez słowa chwyciła swoją gitarę.
Wokół jej oczu i na lewym policzku odmalowały się ślady rozmazanego tuszu, jednak
jej mina była stanowcza i zdecydowana. Oldie podszedł do niej, chcąc
upewnić się czy może grać, ale warknęła tylko – „Gramy Doorsów!” – i odeszła do
swojego kąta sceny. Lily i Ice zajęły własne miejsca za ich plecami.
Była wściekła. Na cały świat, na siebie, nas swojego ojca.
Na Marlo. Tę cholerną zołzę, która zostawiła ją samą! Dlaczego? Czy sama tego
chciała? A może Bóg albo los, albo jej matka? Czy też zupełnie nikt tego nie
chciał, a stało się to na złość im wszystkim? Makabryczny żart, Bóg wie czego.
Pragnęła uciec od swoich myśli.
“You know
the day destroys the night,
Night
divides the day,
Tried to
run,
Tried to
hide,
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!”7
Nigdy nie miała lepszej przyjaciółki niż Marlo.
Wierniejszej, bliższej, bardziej zaufanej. W której jej sekrety mogły spoczywać
bezpiecznie. Jej rozterki znajdowały rozwiązania, entuzjazm zyskiwał na mocy,
marzenia nabierały kształtu. Były dla siebie jednocześnie przeciwwagą i
katalizatorem. Wzajemnie wyciszały lub indukowały swoje emocje. I przeżyły tak
wiele zwyczajnie dobrych chwil.
“We chased our pleasures here,
We dug our
treasures there,
But can You
still recall
The time we
cried?
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!”7
Ania wykrzyczała do mikrofonu całą swoją wściekłość, cały
ból, jaki w sobie nosiła, chaos i niezrozumienie, które ją ogarniały. Chciała
rzucić swoje oskarżenia przeciwko wszystkim, przeciw komukolwiek! Przeciw
swojej matce, która nie cierpiała Marleny, przeciw swojemu ojcu, który
traktował ją jak córkę, przeciwko sobie, która tak bardzo jej potrzebowała,
przeciw publiczności, która dbała o nią tylko, kiedy stała na scenie. Obarczała
ich wszystkich, nie szukając sprawiedliwości, a jedynie drogi ujścia swojego
żalu, ucieczki od pogrążania się w odmętach beznadziei.
“I found an
island in Your arms,
Country in
Your eyes,
Arms that
chain,
Eyes that
lie!
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!”7
Utwór urwał się nagle i na krótką chwilę cały klub ogarnęła
cisza. Zupełna, ostateczna. Tylko przez moment. Wybrzmiała w niej cmentarna
pustka, bezdźwięk, z jakim zetknęli się na granicy światów. Stojąc przed bramą.
“The gate
is straight!
Deep and
wide!
Break on
through to the other side!
Break on
through to the other side!”7
*
Skalski siedział w fotelu, pogrążony w ciszy. Nawet
najsubtelniejsze nuty nie sączyły się z zestawu głośników, nie omywał
pomieszczenia kojącą albo żałobną melodią. Kiedy weszła do pokoju, ta cisza
dotknęła jej silniej niż obojętny bezruch, niż pusty wzrok męża wycelowany za
okno. Cisza, która była z nim sprzeczna, która była jego wrogiem, jednak teraz
poddał się jej nawet nie podejmując walki. Uciekł w nią, zdradzony przez
swoją pasję, przez sojusznika, który okazał się bezsilny.
- Marek, wysłuchasz mnie?
Raptownie obrócił głowę, wyrywając się z osłupienia.
- Nie jestem w nastroju – oświadczył po chwili milczenia.
- Rozumiem, że czujesz się podle, ale…
- Rozumiesz? – Przeszył ją jego zimny ton. – Co rozumiesz?
- Marek, nie byłam na tym pogrzebie, bo nie mogła urwać się
z pracy, ale to nie oznacza, że nie rozumiem, jakie to ma znaczenia dla Ani i
dla ciebie.
Skalski zdawał się rozważać jej słowa.
- Wszyscy tam byli. Rodzice Lilki i Izy. Matematyk, którego
nie lubiła. Tłum dzieciaków, nauczyciele. Jej patologiczna rodzina. – Zawiesił
głos. – Ale nie ty. Myślisz, że zrobiłabyś to dla niej? Jej już i tak wszystko
jedno. Mogłaś, choć raz, pomyśleć o Ani.
- Nie masz pojęcia, o czym myślę.
- Racja, nie mam pojęcia. Nie rozumiem, o czym myślisz. Ani
dlaczego tak działasz. O co ci chodzi? Byłem przekonany, że te bzdury, które
snułaś tamtego wieczora, były tylko chwilowym objawem wściekłości, ponadprzeciętną
złośliwością, ale ty najwyraźniej nadal w to wierzysz.
Odwrócił się od niej, by znów gapić się przez okno.
- To rozmawiaj ze mną, do cholery, jeśli chcesz zrozumieć! –
Skalski nie zareagował. – Będziesz tu siedział i milczał?
Podniósł się i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Marek.
Minął ją i wyszedł na korytarz.
- Nie bądź irracjonalny!
Wszedł do gabinetu i zatrzasnął drzwi. Elżbieta
bezskutecznie nacisnęła klamkę.
- Co mam zrobić? Co chcesz usłyszeć? Jak ma się wytłumaczyć,
kiedy tam siedzisz…?
Skalski nie odpowiadał. Usiadł na obrotowym krześle,
wpatrując się w drzwi. Łudząc się, że dopiero za chwilę, Ania wkroczy przez
nie, by oznajmić mu założenie zespołu.
*
Po „Break on through” nie zrobili przerwy na oklaski, lecz
natychmiast ruszyli z kolejnym, dynamicznym utworem. Z twarzy Ani nie
schodził agresywny, zapalczywy wyraz, a swoim spojrzeniem wciąż rzucała
wyzwanie, szukając kogoś, kto zechciałby je podjąć.
“Swing low
in the dark glass hour,
You turn
and cover,
See it turn
to dust,
Move on a
stone dark night
We take to
fight
Snowfall
turns to rust,
Seam in a
fusing mine,
Like a
nursing rhyme,
Fat man
starts to fall,
Here in a
hostile place,
I hear Your
face, start to call.”8
Czy w tym tłumie był ktokolwiek, kto rozumiał, co czuła? Kto
doświadczył podobnego bólu? Poniósł podobną stratę? Kto naprawdę żałował
śmierci Marlo, tęsknił za nią, uronił po niej łzę? Czy była tu całkiem sama,
naprzeciw łowców sensacji, obojętnych przechodniów, marnych pozerów? Ona i jej
zespół. Kwintet Don Kichota, walczący by poczuli ich emocje, zrozumieli ich
żal. Zasypywali ich słowami i dźwiękiem, żeby poczuli cokolwiek. Niezrozumiani,
samotni, słabi, opuszczeni, nadzy. Błagający o ratunek lub zgubę. A zarazem
patrzący z pogardą na tłum, jak Horacy. Na nieoświecony tłum, który nie rozumiał.
„And if You
think that I’ve been losing my way,
That’s
because I’m slightly blinded.
And if You
think that I don’t make too much sense,
Well,
that’s because I’m brokenminded.”8
Czy ich żal pozbawiony był sensu?
Czy ich wściekłość nie miała celu?
Czy ich oskarżenia, były słowami rzucanymi na wiatr?
“Don’t keep
it!
Inside!
If You
believe it,
Don’t keep
it all inside!”8
Zrozumcie, na litość Boską! Pojmijcie to! Dajcie jakąkolwiek
odpowiedź. Czy oszaleliśmy? Czy straciliśmy rozum? Czy ponosimy winę? Dajcie
nam to poczuć, wejdźcie w interakcję, współodczuwajcie! Stańcie w prawdzie.
Cokolwiek myślicie, rzućcie to nam w twarz.
Oczekiwała tego przede wszystkim od matki. Kto jeśli nie ona
powinien ją zrozumieć? Miała obowiązek jej wysłuchać! Zjednoczyć się z nią w
żalu, zamiast toczyć zimną wojnę z jej ojcem. O Marlo czy o zaszłości z dawnych
lat, nie istotne. Nie w takiej chwili.
Czuła się samotna i opuszczona.
7 “Break on through” – Jim Morrison z
albumu “The Doors” The Doors, Elektra,1967.
8 “Inside” – Peter Lawlor z albumu
“Mind’s Eye” Stilitskin, White Water Records,1994.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz