Musiał wytrzymać. Nie mógł się rozkleić, nie dzisiaj, nie w
tej chwili. Jutro, choćby za kilka godzin…
Zacisnął zęby na mankiecie koszuli, starając się by nikt
tego nie dostrzegł. Nie przed swoją córką. Nie przed tymi wszystkimi ludźmi.
Nie przed żoną.
Odwrócił się od ściany, do mężczyzny siedzącego obok.
- Dzięki, Jim, że zechciałeś z nami zagrać – wydusił z
trudem.
- Pewnie, stary. – Jim klepnął go po ramieniu i zasępił się,
pociągając łyk piwa. – Przyszło dużo ludzi.
Bezmyślnie pokiwał głową. Nie mógł zniszczyć tego koncertu
żałosnym łkaniem do mikrofonu. Duszeniem słów przez zaciśnięte gardło. Musiał
być silny, jeśli nie dla siebie to dla swoich dziewczyn. Tych, które mu
zostały.
*
- Tato, mamy problem! – Usłyszał głos Ani, siedząc z nosem w
stercie dokumentów.
Nawet nie usłyszał, kiedy weszła do gabinetu.
- Problem? – zapytał bezmyślnie.
- Posłuchaj, masz chwilę? Bo… - Za jej plecami dostrzegł
zamknięte drzwi.
- To coś poważnego – zawyrokował.
Odwrócił się od papierów i spojrzał na nią. I tak szlag go trafiał
od tych bzdur. Czuł niechęć do swojej pracy.
- Słuchaj, tylko się nie śmiej, dobra? – Skinął głową. – Z
Marleną i Lilką założyłyśmy zespół. – Uśmiechnął się mimo woli. – Prosiłam cię!
- Bardzo się cieszę – oświadczył dobitnie.
Ania niepewnie prześwietliła go wzrokiem.
- Mówisz serio? – zapytała.
- Wdałaś się we mnie, co?
*
Stał przy barze, wsparty o kontuar. Po trzech kolejkach czuł
się nieco pewniej, odrobinę spokojniej. Obserwował napełniający się klub.
Młodych ludzi, trochę rodziców, kilku nauczycieli. Osoby, które znał z
widzenia, przyjaciół swoich córek, czasem własnych. Wiernych fanów „Syriusza i
Syren” i przypadkowych, zagubionych gości.
Zespół istniał półtora roku. Zaledwie półtora roku.
Większość widowni stanowili koledzy i koleżanki, krewniacy i pociotki. Jednak
zespół miał w sobie to coś. Miał potencjał. One go miały! Te cztery
dziewczynki, które on tylko prowadził, które miały rozkwitnąć, kiedy on
przejdzie do lamusa. Już niedługo. Druga EPka na dniach, potem Long Play. Ich
plany, marzenia i sny…
*
- Pan jest tatą Ani, tak? – zapytała go Lilka, kiedy
wkroczył do ich „sali prób”. Stanowił ją garaż jej ojca, po sufit zagracony
różnego rodzaju żelastwem. Puszkami farby, sprzętem ogrodowym. Auto stało na
zewnątrz, tuż za lekko uchylonymi drzwiami. Złoty metalik aż błyszczał w
promieniach słońca.
- Nie możecie tak do mnie mówić. To nie szkolny piknik,
tylko zespół rockowy! Potrzebuję czegoś bardziej…
- Ja będę mówiła do ciebie „Oldie”, tatusiu – rzuciła
dziewczyna majstrująca przy wzmacniaczu.
Jej skośna, brązowa grzywka i długie, proste włosy wyłaniały
się spod bejsbolowej czapki. Mrugnęła do niego, pewna siebie i zagrała kilka hałaśliwych dźwięków. Jej
trampki i domowej roboty koszulka Nirvany nijak się miały do eleganckiej,
czarnej spódniczki, w której często chodził na co dzień.
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
- To brzmi lepiej!
*
Morrison, Joplin, Cobain, Hendrix – oni wszyscy odprowadzali
go wzrokiem, kiedy przeciskał się przez tłum na prowizoryczny backstage.
„Wy mieliście chociaż cholerne dwadzieścia siedem lat –
pomyślał. – A ona? Ile mogłaby osiągnąć do waszego wieku? Bez wódy i prochów. Z
tym bezczelnym, nieposkromionym talentem, młodzieńczym sercem pełnym rock and
rolla!”
Zobaczył Anię, Izę i Lilkę siedzące przy stole naprzeciw
Jima. Ze spuszczonymi głowami, wzrokiem utkwionym w podłodze. Byle dalej od
sceny, dalej od siebie. I pustki pozostawionej przez nią. Podszedł do
stołu i uderzył w niego z całej siły. Dziewczynki podskoczyły na swoich
miejscach.
- Choćby to był nasz ostatni koncert, damy z siebie
wszystko! – oświadczył głosem nieznającym sprzeciwu. – Uczcimy ją jak należy,
zrozumiano? Bez cholernej, sentymentalnej chałtury godnej pożałowania. Pokażemy
im wszystkim prawdziwą muzykę, tak?!
- Tak – powtórzyła Lilka i wstała.
- Tak?!
Wstały też Ania i Iza.
- Tak – rzuciły słabiej.
- To bierzcie swoje graty i zaczynamy!
*
Siedział na blaszanym krześle naprzeciw nich, trzech
stremowanych dziewczynek i jednej, która nie spuszczała z niego
zawadiackiego spojrzenia. Każdej w stroju z innej parafii, z instrumentami,
które wydawały się dla nich zbyt duże. W garażu Lily, ich pierwszej sali
koncertowej.
- Włożyłeś aparat słuchowy? Możemy zaczynać? – rzuciła do
mikrofonu szatynka z basem.
Skinął głową. To był ich pierwszy występ przed publicznością,
pierwsze wyjście do świata. Ice, drobna farbowana brunetka ledwie wystawała zza
swojej perkusji; jego córka, Angie, w skórzanej kurtce matki grała na jego
starej gitarze; Lily, klasowa prymuska, na keyboardzie niezłej marki; i Marlo,
z figlarnym uśmiechem gwiazdy, na białym basie oklejonym nalepkami zespołów. „I
love rock’n’roll” było ich pierwszą piosenką. Śpiewaną wspólnie przez Marlenę i
Anię, głównie tę pierwszą, której głos brzmiał zaskakująco nisko i odważnie,
jak na pierwszy raz. Oczywiście, nie brakowało niedociągnięć, ucieczek z
tonacji, zgubionego tempa, ale, niech to szlag, brzmiało to nieźle jak na bandę
nastolatek.
Zagrały mu jeszcze „Come as You are” (w końcu koszulka
Nirvany do czegoś zobowiązuje!) oraz „Youth of today” Amy Macdonald, czyli
pierwszej artystki, którą Oldiemu przedstawiła jego córka, nie odwrotnie.
- Mamy też kawałek dla podstarzałych fanów country, takich
jak ty, Oldie, co ty na to? Kiedyś sam go nam puściłeś.
*
Ten kawałek mieli teraz zagrać. Kilkanaście miesięcy później.
I „podstarzały fan country” miał go zaśpiewać. Sam. Przed nimi wszystkimi. Jej
przyjaciółmi, znajomymi. Ludźmi, którzy przyszli tu dla niej.
„Co ja im powiedziałem? Bez cholernej sentymentalnej
chałtury? Co to niby znaczy? Co to za kit, który próbowałem im wcisnąć?
Żenująca ucieczka od bezsilności, która nas trapi, od niewystarczalności tego
co robimy. Dlaczego nie pozwoliłem tym dziewczynkom opłakiwać jej w spokoju,
ułożyć sobie tego z dala od innych ludzi? Wypłakać się, wykrzyczeć, w ciszy
wyrzucić złość wobec świata?”
Stał na scenie, bezmyślnie gapiąc się na mikrofon. Czuł
napięte wyczekiwanie publiki. „Nie myśl o niczym. Po prostu nie zepsuj tego” –
powiedział sobie. Spojrzał na swoją córkę. Jej ręka drżała ponad strunami
gitary. Wziął głęboki wdech.
„ Hey, hey,
hey, my, oh, my, rock’n’roll can never die! “1
*
- Mamy problem, Oldie, nie wiemy, która z nas powinna
śpiewać – zagadnęła go Marlo, kiedy ich koncert dobiegł końca, wraz z jego
jednoosobowym aplauzem. – Angie śpiewa bardziej czysto, ale ja…
- Marlo ma więcej werwy ode mnie. Więcej czadu.
- Jeśli mam być szczery, dałbym mikrofon wszystkim czterem.
Mówię serio. Przecież może zamieniać się wokalami. Może wyszło wam to
przypadkowo, ale naprawdę brzmiało nieźle. Marlena i Ania, jesteście z przodu,
wasz wokal jest pierwszy. Lilka i Iza dodają chórki. To nie będzie wcale takie
łatwe, ale jest w tym coś nowego. Dwie lead wokalistki i trzeci, a nawet
czwarty głos. Co wy na to?
Rozważały to przez kilka minut.
- Pokaż nam to – powiedziała w końcu Marlo.
- Co?
- Jak to miałoby wyglądać. Zaśpiewaj z nami, mówiłeś, że
kiedyś śpiewałeś.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem.
- Owszem, dwadzieścia lat temu.
- W domu jakoś się nie wstydzisz – rzuciła jego córka.
Żachnął się i poprawił koszulę.
- Dajcie mi ten mikrofon. I słuchajcie co mówię.
*
- “Colors
on the street, red, white and blue” – zagrzmiał Oldie.
- “People shufflin’ their feet, people sleepin’ in their
shoes” – ciągnęła Angie i dalej śpiewali
wspólnie, jego ręka na jej ramieniu i usta przy jednym mikrofonie:
“But
there’s a warning sign on the road ahead,
There’s a
lot of people saying we’ll be better off dead,
Don’t feel
like satan but I am to them,
So I try to
forget it, anyway I can!”
- “Keep on
rockin’ in the free world!” – darła się pozostała trójka.
- “Keep on
rockin’ in the free world!” – powtarzali wszyscy. – “Keep on rockin’ in the
free world!!!”2
Cały klub dudnił tym echem, kiedy wtórowała im publiczność.
Mężczyzna odruchowo odwrócił się w lewo, chcąc rzucić Marlo
uśmiech pełen satysfakcji, zobaczyć jak krzyczy do mikrofonu z włosami na wpół
zasłaniającymi twarz, jak… Ale zobaczył tam tylko Jima, który z powagą i
zaangażowaniem grał swoją partię, śpiewając swoim radiowym głosem poety.
Gardło ścisnęło mu się na amen. Nie zaśpiewa już drugiej zwrotki.
Nie da rady. Ledwie łapał oddech. Już nigdy nic nie zaśpiewa. Nie może, nie ma
siły, nie zmusi się. Zrobił kilka kroków do tyłu, dalej od tych ludzi, dalej od
krawędzi sceny.
Ania spojrzała na niego przez ramię i zaczęła ciągnąć
solówkę. Musiał coś zrobić albo się udusi! Chwycił butelkę wody sprzed
perkusyjnej centralki. Wziął długi, głęboki łyk. „Uspokój się, człowieku!”
Odstawił wodę i odetchnął ciężko. Mrugnął do Ice tłukącej w gary. Chwiejnie
wrócił do mikrofonu, by całkiem zepsuć swoją linijkę w drugiej zwrotce i
rehabilitować się jako tako w duecie z córką.
„Ona daje radę, to i ja dam!” – zaklinał sam siebie, a jego
głos brzmiał ochryple i ponuro:
„There’s
one more kid that will never go to school,
Never get
to fall in love, never get to be cool.”2
*
Sam już nie pamiętał, na której próbie oficjalnie
powiedziały mu, że ma być członkiem zespołu, a nie tylko „konsultantem z
większym doświadczeniem”. I kto na to wpadł? Może Ania, a może Lilka? Może
wszystkie od początku chciały go do tego skłonić, ale bały się o to prosić? Bo
czy zgodziłby się tak od razu? Nie był pewien.
Z pewnością puszczał im dużo muzyki. Ani – od urodzenia.
Marlenie – odkąd pierwszy raz przekroczyła próg ich domu. Lily i Izce – od
pierwszej próby. Dzielił się z nimi tym, co miał najlepsze, muzyką, pomysłami,
umiejętnościami. Chciał je zainspirować, tchnąć w nie ducha swojej pasji,
rozpalić ich talent. I tak się stało.
Jednak, czy gdyby wtedy nie przyszedł na ich próbę, wyłgał
się obowiązkami, zmęczeniem, zachował się jak inni rodzice, czy wtedy…
Czy Marlo nadal by żyła?
1 “Hey Hey My My (Into the Black)”(fragm.)
– Neil Young, Jeff Blackburn z albumu “Rust Never Sleeps” Neil Young and the
Crazy Horse, Reprise, 1979.
2 “Rockin’ in the Free World” (fragm.) – Neil Young, Frank Sampedro z albumu “Freedom” Neil Young, Reprise, 1989.
2 “Rockin’ in the Free World” (fragm.) – Neil Young, Frank Sampedro z albumu “Freedom” Neil Young, Reprise, 1989.