*
Ich pierwszy prawdziwy występ odbył się w szkole. Co
naturalne, Oldie nie brał w nim udziału, ponieważ był to przegląd
licealnych kapel i solistów, Teen Rock Show, czy coś w tym rodzaju. „Syreny”
zgłosiły się tam jako ostatnie i nikt nie stawiał na nie złamanego pensa, poza
kilkoma kolegami z klasy.
- Co ta za nazwa? – pytano po korytarzach.
- A widziałeś skład? Dwie dziwaczki, kujonka i Beretta
Molla.
- Ta ostatnia jest przynajmniej ładna.
- Ale na nic nie możesz z nią liczyć!
W dniu koncertu cała szkoła zebrała się w sportowej hali.
Byli też nauczyciele i rodzice, zbierano na cel charytatywny. Rozlosowano
kolejność (chociaż faworyci i tak trafili na koniec) i jeden po
drugim, wykonawcy trafiali na swoje Glastonbury, na swój Woodstock, Wyspę
Wight, by swoim występem zdobyć sławę, okryć się chwałą… a w każdym razie dobrą
estymą wśród szkolnych rówieśników.
Kiedy nadszedł ich czas, „Syreny” pojawiły się na scenie.
Marlo, w trampkach i nieprzyzwoicie krótkiej sukience, z basem zarzuconym
na plecy jak kołczan. Ice, cała na czarno, w makijażu białym jak ten Roberta
Smitha. Angie w jeansach i koszulce Luxtorpedy. I Lily, w czymś jak
szkolny strój galowy, białej bluzce, czarnej spódnicy, pantofelkach na obcasie
lśniących jak czarne lustra. Przywitał je pomruk zaciekawienia.
- To teraz my coś dla was zagramy – rzuciła Angie do
mikrofonu.
- Nie będziemy grać – wtrąciła się gniewnie Marlo. –
Będziemy napierdalać! – wrzasnęła.
Scena eksplodowała melodią „Salvation”…
*
…tak jak na jej pożegnaniu, gdzie Angie przechodziła samą
siebie próbując wejść w jej buty. Starając się nie myśleć, dlaczego musi
to robić, zapomnieć, że Marlo już nigdy nie wróci, by zaśpiewać to „jak
należy”, że być może zespół skończył się wraz z jej odejście, że nic nie będzie
już takie samo ani jej szkoła, ani jej dom, ani muzyka, ani ona. Nawet jej
ojciec nie będzie już taki jak dawniej.
*
Oldie stał na końcu sali, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
Wpatrywał się w nie, gdy kroczyły przez tłum i wszystkie głowy odwracały się w
ich stronę. Na kilometry promieniował dumą.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Oprócz kawałka The
Cranberries zagrały jeszcze „Lithium” i „Light My Fire”. Zajęły drugie miejsce.
Zatrzymały się przed nim, z minami pełnymi wyczekiwania.
- I jak? – zapytała Ania.
- Ge-ni-al-nie! – Po kolei objął każdą z nich. Poczochrał
zwichrzone włosy Marlo. – A tobie, dostanie się kiedyś za te bluzgi –
oświadczył.
- To nie piknik, tylko zespół rockowy! – rzuciła w
odpowiedzi.
*
Wpatrywał się w twarze klaszczących słuchaczy. Bijących
brawo z życzliwymi uśmiechami, za którymi kryły się ich prawdziwe uczucia.
Gorycz, rozżalenie, smutek, wściekłość, obojętność. Pytania i oskarżenia. Wobec
świata, losu, Boga. Wobec niego.
Czy aby nadmiernie nie rozdmuchał ich ambicji? Czy nie
realizował własnych marzeń ich kosztem? Czy nie pozwalał im na zbyt wiele? Czy
to nie z jego winy Marlo tak bardzo śpieszyła się w tamten dzień?
- A teraz utwór twojego ulubionego zespołu – powiedział,
jakby zwracał się bezpośrednio do niej.
Rozległ się pomruk zrozumienia. Ktoś krzyknął „Come as you
are!”, kto inny „Plane!”. Ponad zebranymi pod sceną, jego wzrok spotkał się ze
spojrzeniem żony. Nawet z tej odległości, w gęstym półmroku otaczającym bar,
widział pytanie malujące się na jej twarzy. Wyrzut.
Ania i Jim zaczęli grać. Ktoś zagwizdał przeciągle. Dawno
temu tańczyli do tej piosenki. Nie jeden raz. Kiedy jeszcze zdarzało im się
tańczyć. Oldie zaśpiewał, nie spuszczając wzroku:
„ Load up
on guns, bring your friends,
It’s fun to
lose and to pretend,
She’s over
bored and self-assured,
Oh no, I
know a dirty word.”3
*
Pamiętał jak Ania i Marlo wybierały się na swoją pierwszą,
„poważną” imprezę. Kilka miesięcy po tym, gdy się poznały, w pierwszej klasie
gimnazjum. Jego żona zamartwiała się tym przez kilka dni, bo przecież „tyle się
teraz słyszy”, a „dzisiejsza młodzież nie jest taka jak dawniej”. Jego spokój
przyprawiał ją raczej o wściekłość niż niósł ukojenie i wszystko o mały włos
nie skończyło się gigantyczną kłótnią, kiedy matka po raz piętnasty instruowała
„najgrzeczniejsze dziecko świata” (jak zwykł nazywać Anię), czego nie powinna,
a czego niewolno jej robić.
- Każ jej się nie puszczać albo lepiej daj jej kondomy –
wypaliła wreszcie ze wściekłością ich starsza córka, a nieuchronną katastrofę
powstrzymało tylko pojawienie się Marleny.
- Widziałeś jej strój? – usłyszał od żony chwilę później,
kiedy zatrzymała go w kuchni.
- Ani?
- Marleny.
Wzruszył ramionami.
- Nie zgrywaj idioty, wygląda jak lolitka.
Spojrzał w sufit.
- Nie przesadzaj. Dziwi cię to, że wystroiła się na imprezę?
Myślałem, że kobiety zawsze tak robią.
- Ale to nie jest kobieta, tylko dziewczynka.
Czternastolatka!
- Spokojnie. Zawiozę je tam i odbiorę w razie potrzeby,
powiedziałem Ani, żeby dzwoniła do mnie o każdej porze, jeśli coś będzie nie
tak. Przecież wiesz, że to mądre dziecko.
- Kazałam jej wrócić przed północą. Taksówką.
- Dobrze.
- Wiem, co sobie myślisz.
- Przecież się z tobą zgadzam.
- Ale patrzysz na mnie jak na starą kwokę.
Zaśmiał się i zagarnął ją ramieniem.
- Chodź, życz córce udanej zabawy.
*
„With the
lights out, it’s less dangerous,
Here we are
now, entertain us,
I feel
stupid and contagious,
Here we are
now, entertain us…”3
*
Jego telefon odezwał się o wpół do dwunastej, kiedy jedną
nogę miał już pod kołdrą.
- To Ania? - zapytała
natychmiast jego żona, która ponoć spała już od pół godziny.
To była ona. Wysłuchał jej i zapewnił, że przyjedzie.
- Co się stało?
- Nic takiego. Znaczy, Ani zupełnie nic. Marlena za bardzo
chciała zabłysnąć, chyba miałeś rację. Powiedzmy, że źle się poczuła.
- Piła?
- Najwyraźniej.
Ubierał się niespiesznie, nie zapalając światła.
- Wiesz czego będą chciały.
- Wiem.
- I co zrobisz?
- Zastanowię się.
Nie mógł znaleźć paska od spodni.
- Nie jestem przekonana czy to dobry pomysł.
- Gdzie mój cholerny pasek?!
- Słuchasz mnie?
- Oczywiście. Nie jesteś pewna. Ja też. Dlatego rozeznam
sytuację. – Zapiął pasek i pochylił się nad łóżkiem, żeby ją pocałować. –
Śpij spokojnie. Dam sobie radę.
*
Wtedy nie uwierzyłby, że może zaśpiewać na scenie z tymi
dzieciakami. Być dla nich „Oldiem”, a nie tylko „Tatą” albo „Tatą Ani”.
Wyśmiałby każdego, kto wpadłby na taki pomysł. Miałby śpiewać z nimi jak
z Jackiem, Piotrkiem i Adamem? Jak z „The Bleeding Ears”? Wolne
żarty! A jednak spędził wspaniałe półtora roku jako, pożal się Boże, mentor dla
tych dziewczynek, sensei rock and rolla. Przewodnik.
Tylko czy powiódł je we właściwym kierunku? Zwłaszcza tę
jedną, która upiła się na swojej pierwszej imprezie. Dokąd powiódł ją z tamtego
miejsca?
Jim śpiewał:
„Hello, hello, hello, how low?
Hello,
hello, hello, how low?
Hello, hello, hello…”3
*
Wysiadł z auta i zobaczył Anię z Marleną czekające pod
bramą. Ta druga, blada i w lekko naruszonym makijażu, ciężko opierała
się o ścianę. Ania wyszła naprzeciw niego.
- Czemu nie zaczekałyście w środku? – zapytał.
- Tato, tam są nasi znajomi! – zaperzyła się.
- Który to kretyn pozwolił jej pić? Tak naprawdę powinienem
tam pójść i przemówić im do rozsądku.
- Tato, proszę cię…
- Mówię poważnie. A gdyby się potknęła i rozwaliła głowę?
- Proszę, nie niszcz resztek mojej reputacji.
- Co to znaczy „resztek”?
- Spójrz na moje oceny to się dowiesz.
Postąpił kilka kroków w kółko i wrócił do niej.
- Co z Marleną?
- Już lepiej. Wypiła sok z alkoholem, a potem jeszcze piwo i
nie mogłam jej przekonać, żeby dała sobie spokój, bo chciała być taka…
wyluzowana.
- A ty?
- Ja nie piłam.
Przyjrzał się jej uważnie.
- No, dobrze – stwierdził wreszcie. – Gdzie ona mieszka?
Odwoziłem ją kiedyś?
- Tato – Ania zrobiła bardzo wymowną pauzę, tak, że wysoko
uniósł brwi – a nie moglibyśmy jej przenocować?
Oczywiście, jego żona miała rację i to pytanie musiało paść.
- Nie jestem pewien czy to najlepsze rozwiązanie. – Nie
umyślnie nawet ją zacytował.
- Proszę cię. Matka ją zabije, jeśli wróci tak do domu.
- Wątpię, żeby tak się stało. Poza tym, chyba powinna była
myśleć o tym zanim…
- Tato, błagam cię, przecież też byłeś młody!
- Ale wtedy wódka była na kartki. – Ania wpatrywała się w
niego błagalnie.
- To moja przyjaciółka – rzuciła rozpaczliwie.
Minął ją i podszedł do drugiej z dziewcząt.
- Hej, Marlena, ja się czujesz?
- Bywało lepiej – oświadczyła z nadmierną intonacją. – Panie
Skalski, niech pan… W sensie, proszę nie mówić mojej matce. Bo będzie po mnie.
Ukatrupi mnie na śmierć, do końca życia. Jak się dowie, że piłam.
- Co to był za durny pomysł, co? Jesteś za mądra na takie
numery Marlena!
Uporczywie wpatrywał się w jej rozbiegane oczy.
- Ale nie wypiłam dużo.
- Nie powinnaś była wypić wcale.
Uniosła głowę, jakby chciała się kłócić, ale spłoszył ją
jego wzrok.
- Ja. Wszyscy…
- Powinnaś być mądrzejsza niż „wszyscy”.
- Ale nie jestem.
- Owszem, jesteś i nie widzę powodu, dla którego miałabyś
zniżać się do tego poziomu.
Marlena nie odpowiedziała, wpatrując się we własne buty.
- Jeśli to się powtórzy, nie licz na moją pomoc – powiedział
Skalski.
Dziewczyna skinęła głową.
- I licz się z tym, że jutro dokończymy tę rozmowę.
Znów to samo.
- To wsiadać do samochodu obydwie i jedziemy stąd.
*
Żywiołowy aplauz zwieńczył kawałek Nirvany. Ktoś uniósł do
niego kufel piwa. Odwrócił się do Ani, chcąc posłać jej pocieszający uśmiech.
Skinęła mu głową z zaciętą miną. Ice i Lily czekały blade i skupione.
- Jak wiecie, za kilka dni miała ukazać się druga EPka
„Syrenek” – oznajmił zgromadzonym. – I ukaże się. Jako nasz tribute dla Marlo.
– Aplauz. – Dziewczyny, która kochała muzykę i ten widok, was bawiących się pod
sceną. – Jeszcze większy aplauz. Teraz kilka piosenek z tej płyty.
3 “Smells like teen spirit” (fragm.) –
Nirvana z albumu “Nevermind” Nirvana, DGC,1991.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz