- Kim ty jesteś? – spytała Susan, a
jej głos był ostry i zimny.
- Nazywam się Syriusz Black –
powiedziałem - I jestem czarodziejem. – Mówiłem to bardzo pewnie, bo nareszcie
nie miałem żadnych wątpliwości. Przełamałem niepamięć. Czar zapomnienia.
Przez ciężką chwilę ciszy
mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu Susan odwróciła wzrok.
- Jesteś czarodziejem – żachnęła
się ironicznie. – Oczywiście. Wiedziałam, że nie możesz tak po prostu być kimś normalnym. Harold Potter, wuefista,
który znikąd spada pod moje nogi, na pustym podwórku. Co ja sobie myślałam? – W
jej ekspresji było coś jadowitego, czułem tam mieszaninę wściekłości,
oskarżenia, wyrzutu, ale na pewno nie strachu. A w każdym razie, nie
ujawnionego.
- Byłem przekonany, że to prawda –
zapewniłem, a w mojej głowie myśli galopowały, krążąc wokół Harrego, Dumbledora
i Zakonu Feniksa.
Co, u licha, działo się w moim
świecie przez te lata? Całe dwa lata. Wszyscy z pewnością myślą, że zginąłem,
że zabiła mnie moja obłąkana kuzynka, a ja po prostu przeleciałem przez ten
cholerny łuk i…? I co? Powinienem był zginąć. Ale żyłem. Straciłem pamięć, nic
więcej. Nawet draśnięcia.
- Byłeś przekonany, tak? Dlatego
przed pójściem do szpitala wykrzykiwałeś coś o upiorach, a wcześniej
wygadywałeś bzdury o rozchwianej egzystencji?
- Czy to moja wina, że straciłem
pamięć?! – uniosłem się i w ostatniej chwili powstrzymałem, by nie zakląć. –
Myślisz, że to mnie bawi? W moim świecie
od dwóch lat jestem martwy.
- Twoim świecie – parsknęła Susan –
W jaki sposób znaleźliśmy się w tym domu?
- Aportowaliśmy się – powiedziałem.
- Co proszę?
- Chciał powiedzieć, że się
teleportowaliśmy – usłyszałem słaby głos Charliego, wciąż przytulonego do swej
matki.
- To jakaś kpina? Nie można się teleportować. – Umysł
Susan odmawiał przyjęcia do wiadomości czegoś tak nierealnego. Nawet jeśli
wydarzyło się zaledwie przed chwilą.
Myślę, że miała już ze setkę
bardziej racjonalnych wyjaśnień tego co się stało, i z pewnością, za żadne skarby
nie zdołałbym jej przekonać, gdyby nie Stworek, który z kolejnym huknięciem na
powrót pojawił się w przedpokoju. Susan i Charlie cofnęli się o kilka kroków i
widziałem, że kobieta ledwie utrzymała się na nogach, zasugerowałem, więc byśmy
przeszli do kuchni, uciszając przy okazji, znów drący się w niebogłosy, portret
mojej rodzicielki. No i natychmiast wyrwałem swoją różdżkę z rąk Stworka, który
najpierw wodził za mną swoim durnym, pokornym wzrokiem, a potem zaczął walić
głową w najniższy stopień schodów. Szczerze mówiąc, miałem ochotę nie odwodzić
go od tego zamiaru, ale przerażony wzrok Susan zmusił mnie, bym zmienił zdanie.
- Przestań, przestań, durny
skrzacie! – krzyknąłem, ale on wciąż z pasją uderzał głową w drewnianą
konstrukcję – Rozkazuje ci przestać, Stworku – powiedziałem donośnie, a wtedy
zastygł z mętnym wzrokiem, ze łzami cieknącymi po policzku.
Nie wiem czy to kwestia obecności
panny Connolly, czy może mojego pobytu w świecie Mugoli, ale naprawdę zrobiło
mi się go żal, patrząc na jego pomarszczoną ze starości twarz, paskudne,
wielkie i mokre od łez oczy, starą pomiętą szmatę w którą był ubrany i…
- SKĄD TO MASZ, STWORKU?! –
krzyknąłem, chwytając złoty medalion wiszący na jego szyi. - Czemu go nosisz?!
- Dał mi go panicz Potter, panie,
panicz Potter!
- Harry Potter? – spytałem
jednocześnie z Susan.
- Tak, panie. Panicz Potter i jego
przyjaciele, panicz Weasley i panna Granger mieszkali w Domu Blacków przez
jakiś czas zeszłej jesieni. Ale potem zjawił się tu śmierciożerca Yaxley, a
potem inni, a panicz Potter i jego towarzysze przepadli. Stworek szukał ich
gdzie tylko mógł, ale nie potrafił znaleźć. Potem ukrył się w Hogwarcie, ale
tam też rządzą teraz śmierciożercy – Severus Snape i Carrowowie – paplał tak
dłuższą chwilę, a ja nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Susan i Charlie stali za mną
sparaliżowani.
- To co mówisz to prawda, Stworku?
– spytałem ostro, a on pokiwał głową. – Rozkazuję ci mówić mi tylko prawdę,
rozumiesz to? – Znów przytaknął. - Opowiesz mi o wszystkim, gdy tylko zajmę się
moimi gośćmi. Tymczasem przygotuj nam herbatę i nie waż się robić niczego
więcej.
- Tak, panie.
Stworek pobiegł do kuchni i
pstryknięciem zapalił w niej świece, a ja poprowadziłem tam oszołomionych Susan
i Charliego. Usiedliśmy na zakurzonych krzesłach, przed równie brudnym i
zaśmieconym stołem. Milczeliśmy, aż skrzat wrócił do pomieszczenia, niosąc nad
głową tacę filiżanek z herbatą. Przed każdym z nas postawił po jednej i czekał
na dalsze polecenia.
- Siedź tam i czekaj. – Wskazałem
mu taboret w rogu pomieszczenia.
Zrobił co mu kazałem i z nieznanych
mi przyczyn znów zaczął płakać. Pewnie brał mnie na litość, zdrajca…
- Kim jest prawdziwy Harry Potter?
– zapytała Susan, która w końcu odzyskała mowę. Nie była już tak napastliwa,
robiła raczej wrażenie przytłoczonej i, tak, teraz już na pewno,
przestraszonej.
- To mój chrześniak. Ale on też nie
ma nic wspólnego z bratem Ralpha. Jest czarodziejem, tak jak ja. – Wziąłem
głęboki łyk herbaty, chcąc pokazać, że nie jest trująca. – Musieliśmy uciekać z
tego parku. Byli tam dementorzy.
W rogu kuchni Stworek energicznie
potwierdzał to skinieniem głowy.
- Czyli kto?
- Upiory, o których wspomniałaś.
Ale tym razem nie jako halucynacja. Oni byli tam naprawdę – silnie
zaakcentowałem ostatnie słowo.
- A więc ci się nie poprawiło? –
zapytała mnie niby to obojętnym, pustym głosem, ale ja wyczułem w tym niemal
błagalną prośbę o pozostawię w spokoju jej rzeczywistości, o nie podważanie
podstaw jej wszechświata.
Bo przecież, gdyby była to prawda, gdyby istnieli dementorzy
i gdybyśmy rzeczywiście teleportowali się na Grimuald Place, cała ta wygodna
stabilizacja jaką osiągnęła, twardo stąpając po ziemi, runęła by w gruzach. Jak
domek z kart. Na wietrze.
-Posłuchaj mnie, Susan. To co o tym sądzisz, w gruncie
rzeczy chwilowo nie ma żadnego znaczenia. Za moment porozmawiam ze Stworkiem i
dowiem się wszystkiego, o wydarzeniach z mojego świata. Bo tak się składa, że
dementorzy nie mają w zwyczaju szwendać się po Richmond Park. Jednak jako, że Lord
Volde… - Nawet nie musiałem wzywać Stworka, który na dźwięk swojego imienia
natychmiast zjawił się obok mnie i w tym momencie zacisnął mi dłonią usta. Co u
licha?! – Przestań, idioto! – wybełkotałem przez zaciśnięte usta, zrywając się
na równe nogi.
- Tabu, tabu! –wrzeszczał skrzat – To słowo, jego imię to
tabu!
-Co? – zapytałem zaskoczony.
-Imię Czarnego Pana obłożono zaklęciem tabu – wymamrotał
skrzat. Chwycił patelnię i miał już
uderzyć się w głowę, gdy złapałem jego rękę.
- Przestań, Stworku! Jak to obłożono zaklęciem tabu? Tylko
Ministerstwo mogłoby to zrobić, a przecież… Kto jest ministrem Magii?! – Ten
przerażający pomysł nagle eksplodował w mojej głowie.
- Pius Thickness, panie, który pod wpływem zaklęcia Imperius
robi cokolwiek każę mu Czarny Pan.
Ciężko przełknąłem ślinę.
- A co miało znaczyć, że w Hogwarcie rządzi teraz Severus
Snape i śmierciożercy? Przecież Snape jest członkiem Zakonu Feniksa. Po za tym
– żachnąłem się – Dumbledore jest dyrektorem w Hogwarcie!
- Albus Dumbledore nie żyje – powiedział Stworek grobowym
tonem, a ja osunąłem się na krzesło, tracąc podparcie w nogach.
Przecież kazałem mu mówić prawdę. Nie mógł, po prostu nie
mógł, kłamać. Ale przecież… To niemożliwe. Albus Dumbledore nie mógł zginąć.
Niby jak, jakim sposobem? Kto mógłby go zabić?
- Jak to? – to wszystko, co zdołałem z siebie wydusić.
- Zabił go Severus Snape, panie.
- Kłamiesz! – syknąłem – Kłamiesz ty podły psie! Ty zdrajco,
ty…! – Wyszarpnąłem zza pazuchy różdżkę i wycelowałem ją w padającego na twarz
skrzata. – Mów prawdę!
Z wszystkich ludzi na świecie, może poza Glizdogonem, moją
cudowną kuzynką Bellatrix i samym Lorderm Voldemortem, najbardziej
nienawidziłem właśnie Snape’a, a nieskazitelne zaufanie jakim darzył go
Dumbledore doprowadzało mnie do szewskiej pasji, ale nawet mimo to, nie mieściło
mi się w głowie, by ten paprzący się w czarnej magii, przerośnięty nietoperz
mógł zabić Albusa Dumbledora. Głównie dlatego, że jego śmierć była jedną wielką
bzdurą, wytworem pokracznego umysłu leżącej przede mną kreatury. I wtedy zdałem
sobie z czegoś sprawę. Czyż mój tok myślenia, nie był czasem lustrzanym
odbiciem tego, co nie tak dawno zrobiła Susan? Czy i ja nie próbowałem ze
wszystkich sił bronić swojego wszechświata, wyprzeć ze swojej rzeczywistości,
bolesną, niezgodną z moją wolą prawdę? Prawdę zmuszającą mnie do
przewartościowania tak wielu kwestii, obrócenia toku rozumowania o sto
osiemdziesiąt stopni.
Stworek tarzał się po podłodze, skomląc coś o tym, że nie
kłamie, a ja wciąż bezmyślnie celowałem w niego różdżką. Przecież mówił prawdę.
Od początku robił to co kazałem. Odłożyłem różdżkę na stół i oparłem się na
nim, kryjąc twarz w dłoniach.
- Wstań, Stworku – wymamrotałem.
Skrzat podniósł się niepewnie.
- Panie, Stworek nigdy nie okłamał swojego pana, dziedzica
Rodu Blacków. Gdy tylko panicz Potter powiedział Stworkowi o tym, że
nieodżałowana śmierć pana Regulusa była częścią jego walki z Czarnym Panem, -
jego oczy zaszły mgiełką na to wspomnienie – Stworek natychmiast zaczął szukać
swojego pana, ale nie mógł go znaleźć i codziennie karał się…
Uciszyłem go gestem dłoni. Przez zaciśnięte gardło nie byłem
w stanie mówić. Martwy Dumbledore, Ministerstwo we władaniu Voldemorta, Harry
Potter przepadł bez śladu, Hogwart rządzony przez śmierciożerców. Jak to
możliwe, że przed moim zniknięciem, w tej samej kuchni, w kwaterze głównej
Zakonu Feniksa tworzyliśmy plany oporu? Wszystko spaliło się na panewce? Nasz
trud był daremny? Czy to w ogóle kiedykolwiek miało miejsce?
Uderzyła mnie pewna myśl. Mój brat. Regulus. Zginął będąc
śmierciożercą. A więc?
- Regulus Black, walczył z Czarnym Panem? – zapytałem z
trudem wyduszając z siebie słowa.
- Tak, panie – Stworek mówił to z niekrytą dumą i wkrótce
usłyszałem historię o prawdziwym medalionie, o tym jak Regulus kazał mu go
zniszczyć, Dung ukradł go po moim zniknięciu, a Harry, Ron i Hermiona zakradli
się po niego, do pełnego śmierciożerców Ministerstwa Magii.
A więc mój brat zdradził Voldemorta. Nie tylko ja byłem
odmieńcem w rodzie Blacków. Próbowałem dowiedzieć się czegokolwiek o medalionie
i zamkniętej w nim mocy, ale Stworek nie wiedział nic konkretnego. Poza tym, że
była to czarna magia i że nigdy nie zdołał go uszkodzić. Broń czarnego pana,
którą Harry chciał mu odebrać. Czy próbuje ją zdobyć aż do dziś? Czy Dumbledore
zdołał przekazać mu swoją ostatnią misję?
Wypytałem Stworka o wszystko, co przyszło mi do głowy i
kiedy skończył swoją opowieść za oknami zrobiło się ciemno. Susan i Charlie tak
dobrze udawali bezistnienie, siedząc niemal bez ruchu nad pełnymi wystygłej
herbaty filiżankami, że ich obecność była dla mnie sporym zaskoczeniem.
- Sytuacja jest bardzo poważna – oświadczyłem stanowczo,
patrząc głęboko w oczy Susan – Przetransportuję was do domu, a następnie
zabezpieczę go tak dobrze, jak tylko potrafię. Nie zapraszajcie tam nikogo,
najlepiej nie wychodźcie z mieszkania dopóki lepiej nie rozeznam sytuacji. To
samo zrobię z mieszkaniem Ralpha.
- Jesteś chory, Harry. Wypuść nas stąd i wróć do leczenia.
Przecież było już znacznie lepiej. Przestałeś zażywać pigułki?
- Nazywam się Syriusz Black. I nie jestem chory. Zrozum
Susan, w świecie czarodziejów panuje wojna i nie będę kłamał mówiąc, że
przeważają przyjaciele mugoli, to znaczy niemagicznych ludzi. Natknęliśmy się
na dementorów, w Richmond Park, czy naprawdę nie czułaś ich obecności?
- Nie – powiedziała stanowczo, ale byłem pewny, że kłamie –
Wypuść nas, Harry, i rób co chcesz – powtórzyła, a jej ton był dziwnie
nieobecny.
Sięgnąłem po różdżkę i pozwoliłem przedmiotom w kuchni
swobodnie lewitować w powietrzu. Łyżki, noże, widelce, stare gazety, krzesła,
taborety i garnki latały po całym pomieszczeniu, odgrywając jakiś
surrealistyczny taniec nad naszymi głowami.
- Czy teraz wierzysz, że jestem czarodziejem? – zapytałem
Susan.
Charlie patrzył na to wszystko z rozdziawionymi ustami.
- Dodałeś czegoś do naszej herbaty? Jak śmiałeś! – Susan
chciała poderwać się z krzesła, ale nad jej głową akurat przelatywał durszlak.
- Nawet jej nie tknęłaś, panno Connolly – powiedziałem
chłodno, wskazując na pełną filiżankę.
Nie odpowiedziała.
- Posłuchaj mnie, Susan. Za pięć minut będziemy w twoim
mieszkaniu. Rzucę na nie zaklęcia ochronne, a wy nie wyjdziecie z niego, dopóki
się nie zjawie. Kiedy to nastąpi, dam ci następujący wybór – albo uznasz, że
lepiej bym nigdy nie istniał, a wtedy na zawsze zniknę z twojej pamięci i
twojego życia, albo zaakceptujesz mój świat, takim jakim jest, i mnie Syriusza
Blacka, jako czarodzieja, dziedzica Rodu Blacków.
- Możesz wyczyścić nam pamięć? – spytał przestraszony
Charlie.
Przytaknąłem.
- Ale tego nie zrobisz, prawda? Przecież jesteśmy
przyjaciółmi! – chciał skłonić matkę, by to potwierdziła, ale Susan wpatrywała
się we mnie jak w coś nieprzyjaznego i potencjalnie groźnego. Na przykład węża.
Albo wściekłego psa. Z tym drugim miałem nieco więcej wspólnego.
- Wybór należy do was – powiedziałem.
Wściekły, machnąłem różdżką, a wszystkie latające przedmioty
w jednej chwili spadły na ziemię, wypełniając kuchnię ogłuszającym, metalicznym
łoskotem. Podniosłem się z krzesła i poszedłem do przedpokoju, a Susan, Charlie
i Stworek pomaszerowali za mną. Powiedziałem skrzatowi, że ma dostać się do
Hogwartu, a najpierw do Hogsmeade, do pubu Aberfortha i dowiedzieć wszystkiego,
co tylko możliwe, o ruchach Harrego i innych członków Zakonu. Gdy zniknął, przeszedłem
z Charliem i Susan przez próg domu numer dwanaście, przy Grimuald Place i
łapiąc ich za ubrania, natychmiast się aportowałem.
*
Wylądowaliśmy w salonie mieszkania
Susan. Jego wygląd, choć nie zmienił się odkąd byłem w nim ostatnim razem,
wydawał się częścią z zupełnie innego świata. Mugolskie sprzęty, nowoczesne
meble, porządek i ład. Jakby wojna ogarniająca mój świat nigdy tu nie dotarła.
Jakbym mógł ukryć się w tym miejscu i już nigdy więcej nie słyszeć o
Voldemorcie, śmierciożercach, zaginionych i ofiarach. W bezruchu wpatrywałem się
w opary mgły, bezskutecznie napierające na szyby mieszkania. Burza szalejąca na
zewnątrz nie miała tutaj wstępu. Jakże byłoby pięknie…
- Masz zamiar tak stać i gapić się
w okno? To są te twoje czary? Jeśli już wierzysz w te swoje brednie, zrób to przynajmniej
jak należy. Podobno chcesz żebyśmy byli bezpieczni. – Po powrocie do własnego
mieszkania, Susan odzyskała nieco z dawnej pewności.
Otrząsnąłem się i wyciągnąłem
różdżkę. Wypowiadałem kolejne inkantacje, obchodząc mieszkanie wzdłuż i wszerz.
Charlie i jego matka w zamyśleniu wodzili za mną wzrokiem. Gdy skończyłem,
zatrzymałem się naprzeciw nich.
- Wrócę tu jutro rano. Nie
wychodźcie z domu, ale śpijcie spokojnie. Nikt nie ma prawa znaleźć was tutaj.
– Zrobiłem krok ku drzwiom i zatrzymałem się. Spojrzałem na Susan, choć miałem
wrażenie, że zdążyła już podjąć decyzję. – Zastanów się nad tym co
powiedziałem.
Zrobiłem jeszcze jeden krok,
obróciłem się i zniknąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz