niedziela, 22 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 4. ( Tangerian Dream - Stratosfear (full album))



Obudziłem się. To był nowy dzień, nowa epoka. Nie byłem już bezimiennym, zbłąkanym dziwakiem szukającym nieistniejącego kota. Powitałem ten dzień jako nowy, a właściwie powrotnie narodzony człowiek. Harry, a dokładnie Harold Potter. Najzwyklejszy nauczyciel wuefu, który w niezwykłych okolicznościach uratował dziecko Susan.
Miałem nadzieję spotkać ją znowu, jednak teraz przygotowywałem się na inne spotkanie, ze swoim bratem Ralphem, którego nie widziałem tak dawno. Przebrałem się ze szpitalnych łachów, z powrotem w swoje ubranie i w napięciu usiadłem na krawędzi łóżka. Nerwowo pomachałem ładnej pielęgniarce, którą zaczepiałem za każdym razem, gdy przechodziła. Uśmiechnęła się rozbawiona.
Miałem w głowie tylko jedną myśl. Tliła się w niej, jak odległe światełko nadziei. Liczyłem, że spotkanie z bratem, z którym przecież spędziłem pół życia, przywoła zakryte twarze, wydarzenia, emocje. Mówiąc w skrócie, że to spotkanie przywróci mi nie tylko imię, ale i całą moją historię, całego mnie.
Wsłuchiwałem się w tykanie zegara. Pragnąłem, by przywrócono mi wspomnienia całego tego przeminionego czasu. Mojego dzieciństwa, mojej dorosłości. Mojego życia. Oddajcie mi je! Zwróćcie co do mnie należy!
Jakiś mężczyzna stanął w moich drzwiach. Był ode mnie nieco młodszy i nosił krótsze, proste włosy.
- Ralph? – spytałem zdumiony.
- Harry?! – zawołał z radosną ekscytacją – Na Miłość Boską, to ty!
Skoczył ku mnie i ja też poderwałem się z łóżka. Objął mnie i mocno poklepał po plecach. Odwzajemniłem to drugie.
-Nie nosiłeś czasem dłuższych włosów? – spytałem niby żartem, bo to jako pierwsze przyszło mi na myśl. Powinny być dłuższe. Sporo dłuższe.
Ralph zaśmiał się głośno.
- Więc coś tam jeszcze pamiętasz, co? – spytał. – Za dzieciaka obaj mieliśmy dłuższe, Harry.
Uśmiechnąłem się. A więc się zgadzało! Obraz młodego Ralpha krążył w mojej głowie. Ja musiałem zacząć zapuszczać włosy niedługo po tym, jak zraniłem się w głowę. A może właśnie wtedy. By ukryć bliznę.
- Zabieram cię stąd, stary – stwierdził mój brat – Chryste! – Usiadł na moim łóżku, jakby opadł z sił. – Już myślałem, że zginąłeś na dobre. – Gdy usiadłem obok, znów klepnął mnie po plechach, jakby chciał się upewnić czy jestem materialny. – Wciąż to do mnie dociera.
- Będziesz musiał opowiedzieć mi o wszystkim. O naszej rodzinie, o kumplach, o szkole… Wciąż mam w głowie mnóstwo luk – powiedziałem, nie tracąc nadziei, bo choć sam widok brata niczego nie zdziałał, jego historie z pewnością zdołają pomóc.
- No jasne! Zrobimy wielkie przyjęcie, przyjdą wszyscy, których znasz. W mig przypomnisz sobie wszystko.
Odetchnąłem. Co za ulga. Widziałem przed sobą szeroką drogę, która powiedzie mnie do powrotu. Znów czułem się pewny. Prawie jak koło zatrzymanego autobusu.
- Chodźmy, Ralph. Chcę stąd wyjść do normalnego świata. Do mojego świata – poprawiłem się, a on wyszczerzył do mnie zęby.
Moja ulubiona pielęgniarka bardzo się ucieszyła, słysząc, że wszystko się powiodło (nie, nie dlatego, że wreszcie się mnie pozbyła!) i teraz to ona machała mi na pożegnanie, gdy ostatecznie załatwiliśmy wszystkie szpitalne formalności. Z ukłonem wyszedłem z oddziału. Musieliśmy przezwyciężyć jeszcze parę innych kwestii papierologicznych na policji i w jakichś urzędach, trzeba było bowiem zatwierdzić moje odnalezienie, przywrócić mi dowód tożsamości i rozwiązać wszelkie zawiłości prawne nastałej sytuacji. Postanowiliśmy zająć się tym jak najszybciej, by pozwolić biurokratycznym procedurom toczyć się swoim żółwim, to znaczy dostojnym, tempem. Do mieszkania Ralpha dotarliśmy koło siedemnastej, a jego żona czekała już na nas z obiadem. Był tam także jego ośmioletni syn Peter i trzyletnia córeczka Amy, urodzona już po moim zniknięciu. Co dziwne, zupełnie nie kojarzyłem ani Jenny, żony Ralpha, ani jego syna. Jedyny Peter jaki przychodził mi na myśl, to niski, przygarbiony i trochę niezadbany chłopak, z którym zdaję się chodziłem do szkoły. Tak jak z Jamesem. Może on powie mi co się z nim stało?
- Gdzie był wujek Harry cały ten czas kiedy nas nie odwiedzał? – wypalił Peter gdzieś na początku obiadu, a ja powstrzymałem Jenny przed strofowaniem go.
- Najprawdopodobniej porwali mnie kosmici i nie chcąc pozostawiać śladów, wyczyścili mi pamięć – wyjaśniłem z pełną powagą.
Chłopiec rozdziawił usta, tak, że wypadł mu z nich kawałek kurczaka, a Jenny i Ralph wymienili przerażone spojrzenia. Wytrzymałem jeszcze moment, pełniej napięcia ciszy, by w końcu parsknąć śmiechem.
- Żartowałem! – Ralph też się zaśmiał, a Jenny ciężko wypuściła powietrze.
Tylko Peter wyglądał na zawiedzionego.
- Co planujesz teraz robić, Harry? – spytała Jenny.
- Dajże mu spokój, przecież ledwie wrócił do życia! – wtrącił się Ralph, ale uśmiechnąłem się uspokajająco.
- Wybiorę się na kilka spotkań z tym lekarzem, spróbuję przypomnieć sobie ile tylko się da, no i chciałbym wrócić do starej pracy. Tak szybko jak to możliwe. – Ralph pokiwał głową z uznaniem. – No i poznałem miłą kobietę. – Mrugnąłem do nich łobuzersko.
- Tę pielęgniarkę? – spytał Ralph.
Zaprzeczyłem i po krótce opowiedziałem im o Susan. Chciałem im zaimponować swoim opanowaniem. Pokazać, że tak właściwie to nic mi nie jest. Luz, jak to się mówi.

- Poderwałeś ją na zanik pamięci?! – zaśmiał się Ralph, na co Jenny skrzywiła się kwaśno. – Zawsze byłeś w tym dobry.
Jeśli tak mówił, to pewnie tak było, chociaż jakoś nie przypominałem sobie zbyt wielu kobiet, może jedną czy dwie dziewczyny ze szkoły. Z nieznanych mi przyczyn, czasy szkolne powracały do mnie najłatwiej, zaś wszystko co działo się później, poza postaciami w płaszczach skrywała kotara tajemnicy.
- Słuchaj, pomyśleliśmy z Jenny, że może dobrze, by było, gdybyś został u nas przynajmniej do końca miesiąca, bo wiesz, po pierwsze twoje mieszkanie chwilowo wynajmują studenci, a poza tym…
-Na razie mogę nie być samowystarczalny – dokończyłem za niego, choć przyznanie się do tego nie przyszło mi łatwo. Maska opadła, zostałem przejrzany. – Byłbym za to bardzo wdzięczny, bo wciąż jeszcze się nie odnajduję. Nie kojarzę nawet niektórych rzeczy. – Wskazałem  na stojącą na jednej z kuchennych szafek maszynę. – I czy moglibyście mi wyjaśnić, czym, na brodę Merlina, jest Internet? To jakaś wielka biblioteka czy jak?
Ralph nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
- Nie wiesz co to Internet?
-Ani komórka mająca numer telefonu.
Peter parsknął, a mój brat niemal zakrztusił się herbatą.
-Robisz sobie jaja, tak? – spytał, sondując mnie wzrokiem.
Zaprzeczyłem. Ralph pokazał mi „mały aparat telefoniczny” i z grubsza objaśnił jak się z nim obchodzić, ale przy Internecie natknęliśmy się na sporo grubszy problem, bo chociaż rozumiałem co to „wielka, międzynarodowa baza danych”, nie miałem bladego pojęcia czym jest komputer. Po obiedzie Peter i Ralph zajęli się objaśnianiem mi cóż to był za cud techniki, potem zaś przeszliśmy do telewizora, DVD i mikrofalówki. Peter pokazywał mi też swoje zabawki, z których najbardziej spodobał mi się model motoru.
- Wiesz co to jest, wujku? – spytał chłopiec.
-Jasne! Zawsze uwielbiałem motory – odparłem z przekonaniem.
- Myślałem, że wolisz auta, Harry – stwierdził Ralph.
- Coś ty. Miałem kiedyś motor, niebieski, nie pamiętasz? Nie wiem co się z nim stało.
- Jesteś pewien? Nie kojarzę, żebyś miał motor.
Znowu! Jak to możliwe? Przecież na pewno, bez najmniejszej wątpliwości miałem motor! Był jednym z moich ulubionych przedmiotów. Pamiętam nawet ryk jego silnika, dotyk kierownicy na opuszkach palców.
-A czy miałem przyjaciół Jamesa i Petera? Albo koleżankę z dużym, rudym kotem?
Ralph zaprzeczył, a ja poczułem silne ukłucie czegoś zimnego.
-Może chociaż chodziłem do szkoły w starym, wielkim gmachu?
Znów zaprzeczył zaniepokojony i tym razem wypełniła mnie nieprzemożona bezradność, totalne zwątpienie. Czyżby moje wspomnienia były tylko ułudą? Stekiem bzdur jak ten dziwny sen? Z wielkim ciężarem na sercu kładłem się spać, licząc, że być może, spotkanie z lekarzem wyjaśni mi cokolwiek.

*
Znów miałem mętlik w głowie i, choć starałem się jak mogłem, by tego nie okazać, czułem strach. Bałem się, że ta jedna rozmowa odbierze mi wszystko, co jak sądziłem, zdążyłem do tej pory odzyskać, znów pogrąży mnie w niebycie, czy może bardziej w chaosie, tym nieuporządkowanym praprzodku istnienia. Chcąc znów zaimponować swym luzem Peterowi i Jenny, zaprosiłem Susan na podwieczorek, używając swojej odzyskanej komórki (z nową kartą Slim i przeładowaniem). Rzuciłem im przy tym jakimś żałosnym dowcipem o tym, jak to czuję się znów w pełni sobą, mając miliard i jedną, a nie tylko miliard komórek.
Ruszyłem na spotkanie z przeznaczeniem i koło dwunastej siedziałem już w poczekalni doktora Meyersa. Nie było tam nikogo oprócz mnie i schludnej, ciemnowłosej sekretarki. W milczeniu czekałem aż mój poprzednik opuści gabinet. W końcu, w drzwiach gabinetu ukazał się niski, korpulentny facet, siwy i łysiejący. Wyglądał na dość zadowolonego. Skinął do mnie głową, rzucił kilka słów pożegnania sekretarce i zaraz zniknął w drzwiach wyjściowych.
-Zapraszam – usłyszałem z wnętrza, wziąłem głęboki oddech i odprowadzany pocieszającym spojrzeniem sekretarki, wszedłem do gabinetu.
Wymieniliśmy uścisk dłoni i usiadłem przed biurkiem, naprzeciw wysokiego, przystojnego (chyba) mężczyzny w granatowej koszuli i spodniach od garnituru.
- Pan Harold Potter, jak mniemam – stwierdził, mierząc mnie wzrokiem.
Przytaknąłem, a on zajrzał do jakichś kartek, prawdopodobnie przysłanych mu ze szpitala.
- Jak rozumiem pańskim problemem jest amnezja.
Milczałem, nie będąc pewnym czy było to pytanie, ale w końcu rzuciłem, próbując rozluźnić sam siebie:
- Nie pamiętam. – Mężczyzna przeszył mnie wzrokiem. – Żartuję, tak właśnie z tym przyszedłem.
Meyers uśmiechnął się pogodnie.
- To ważne, by czuł się pan swobodnie. Mam jednak nadzieję, że nasza dalsza rozmowa będzie się toczyć na poważnie.
- Oczywiście.
-A więc może zaczniemy od tego co pan pamięta, panie Potter? Czy to jakiś okres, może wspomnienia konkretnej osoby?
-Nie – zaprzeczyłem – To raczej wyrwane z kontekstu obrazy. Osoby, sytuacje. Bez żadnej ciągłości, chronologii. Zdaję się, że najlepiej pamiętam szkołę, chociaż… -zawahałem się i urwałem.
-Chociaż? – nalegał Meyers.
- Część moich wspomnień nie pokrywa się z tym co opowiadał mi Ralph, mój brat.
- Co na przykład?
Opowiedziałem mu o Jamesie i o tym jak wyraźnie pamiętam jego wygląd i to, że byliśmy przyjaciółmi, o wielkim gmachu szkoły, niemal zamku, ze stawem i lasem, a także o moim niebieskim motocyklu, którego według Ralpha nigdy nie miałem.
-Pańskie odczucia są jak najbardziej zrozumiałe, jednak musi pan przyjąć do wiadomości to co teraz powiem, jakkolwiek może to być dla pana trudne. Do odkrycia prawdy czeka nas długa i żmudna droga. Musi pan przyjąć, że nie wszystko, co zdaję się być pewne, okaże się na końcu prawdziwe. Porównałbym ten proces do oddzielania ziarenek ryżu od mieszaniny innych składników, na przykład piasku, kamyków, grochu, zboża. To co prawdziwe nie musi być na pierwszy rzut oka najjaskrawsze, największe czy najoczywistsze. Może kryć się w cieniu iluzji, fantazji i fałszywych wspomnień.
- Ale…- zawahałem się – Jaką w takim razie mam pewność, że naprawdę jestem Haroldem Potterem?
-To akurat można sprawdzić dość łatwo. Wystarczy prosty genetyczny test.
-Nie chcę żadnych kolejnych badań! – wybuchnąłem – Rozpoznał mnie przecież mój brat! I jego rodzina! To chyba...
-Myślę, że jest to wystarczający dowód, by uznać ten fakt za pewnik – dokończył Meyers zupełnie spokojnie, acz bardzo stanowczo – To całkiem niezłe miejsce, by zacząć. Wielu nie ma takiego szczęścia.
Otrząsnąłem się.
- Przepraszam za ten wybuch, trochę mnie poniosło.
Przytaknął wyrozumiale.
-Wiem, że to dla pana frustrujące. Pojedynek z własną pamięcią, wyobraźnią, myślami. Ale pomogę panu, na tyle, na ile jest to w mojej mocy. Czy jest coś jeszcze, co szczególnie pana martwi?
Zastanowiłem się przez moment.
-Nie kojarzę niektórych przedmiotów. Głównie nowoczesnych sprzętów. Nie wiedziałem co to Internet, komórka, mikrofalówka.
-Te sprzęty nie były chyba zbyt popularne kiedy chodził pan do szkoły, czy tak?
- Tak sądzę.
-A jak stwierdził pan wcześniej, wspomnienia szkoły powracają najszybciej.
- Myśli pan, że to to samo?
-Bardzo możliwe – stwierdził – ale jest jeszcze zbyt wcześnie, by wyrokować.
Nie pomyślałem o tym, ale to rzeczywiście zdawało się mieć sens. Skoro cały ten czas był przede mną zakryty, czemu niby miałbym pamiętać jakieś durne maszyny?
- Jest jeszcze jedna kwestia – powiedziałem, gdy mniej więcej ułożyłem sobie to wszystko w głowie – Czasami zdarza mi się używać słów, które nie istnieją. Albo wyszły z użycia. Na przykład Mugol. Słyszał pan kiedyś coś podobnego?
Pokręcił przecząco głową.
- Co miałoby oznaczać?
- Nie jestem pewien. To na pewno niezbyt miłe określenie. Ale nie wiem co znaczy. Wydaje mi się jednak, że kiedyś używałem go bardzo często. Tak jak słowa automobil. Podobno wszyscy mówią teraz samochód. Albo autobus.
Doktor Meyers uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze, że pan o tym wspomniał panie Potter. – Uniosłem brwi, bo zrobił przydługą pauzę. – Bardzo dobrze – kontynuował – bo to świetny przykład fałszywego wspomnienia, które zastąpiło lukę w pańskiej pamięci. Trzeba było ją czymś zapełnić, więc pański mózg, jakby to ująć, stworzył taką łatę. Podobnie może być z innymi kwestiami.
- Jakoś nie chcę mi się wierzyć, że mój najlepszy przyjaciel, James, jest tylko „łatą” stworzoną przez mój mózg – powiedziałem na głos, choć tak właściwie chciałem zachować tę myśl dla siebie.
To nie mogła być prawda. Jego postać była zbyt realna, czułem zbyt mocną więź łączącą mnie z tym człowiekiem. Człowiekiem, nie jakąś iluzją. Nie złudzeniem. Przypominałem sobie jak razem przechadzaliśmy się po szkole. Zawsze we czterech – ja, James, Peter i jeszcze ktoś, Lunatyk! Tak, on miał ze sobą jakiś problem, ciężko chorował, jak mniemam, stąd ten pseudonim. Ale nie pamiętałem jego imienia. Wiedziałem za to, że bardzo chcieliśmy mu pomóc. No i często łamaliśmy przepisy. Tak, szkolny regulamin zdecydowanie nie był dla nas zbyt ważny.
- Huncwoci – wyszeptałem.
- Co proszę? – spytał doktor Meyers, który od dłuższej chwili bacznie mi się przyglądał.
- Tak nas nazywano. Mnie i moich przyjaciół. W szkole. Byliśmy bardzo popularni, bo nieszczególnie przestrzegaliśmy reguł.
Lekarz ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Zadam panu teraz kilka pytań, a właściwie wymienię kilka imion, miejsc i przedmiotów, a pan powie mi z czym mu się kojarzą, dobrze?
- Tak – zgodziłem się, nerwowo poprawiając się w fotelu. Czułem się gorzej niż przed egzaminem.
- Jane i Jorge – powiedział doktor Meyers.
- To imiona moich rodziców – odparłem natychmiast. – Wiem, bo Ralph mi powiedział. Nie mogłem sobie ich przypomnieć. Chyba nie układało nam się zbyt dobrze. Pamiętam, że matka nienawidziła mojej muzyki. Strasznie się wściekała kiedy puszczałem winyle.
- Czego pan słuchał?
- Nie pamiętałem nazwy zespołu tylko tekst piosenki. Ralph mówi, że to Dire Straits.
Pokiwał głową z uznaniem.
- Dobry wybór – oznajmił - A teraz Hampshire.
Cisza.
-Nic pan nie kojarzy?
Zupełnie nic. Ta nazwa nie poruszyła w moim mózgu nawet najdrobniejszej cząstki.
- Pański brat twierdzi, że spędzaliście tam wakacje. Niemal co roku, będąc dziećmi.
Wzruszyłem ramionami.
- Przejdźmy dalej. Samantha Smith.
Znów nic. Kojarzyłem jakiegoś Smitha, ale był mężczyzną, zresztą, to chyba dość popularne nazwisko, nie? Spojrzałem pytająco na doktora Meyersa.
- To pańska przyjaciółka ze szkoły.

Czy mogła to być jedna z tych dziewczyn, o których myślałem wcześniej? A może ona była właścicielką Krzywołapa? Powiedziałem doktorowi o swoich przypuszczeniach, a on zdradził mi, że Samantha zjawi się na przyjęciu organizowanym przez Ralpha. Wtedy planowałem spytać ją o kota.
- Szkoła St.George? – padło kolejne pytanie.
- Pracowałem tam. Dowiedziałem się tego w szpitalu. Rozmawiałem też z księdzem dyrektorem, który martwił się o mnie i zaprosił w odwiedziny. Żeby przypomniał sobie stare kąty. Ale znów, to nie moje wspomnienie.
Zaczynało mnie to coraz bardziej martwić. Były to fakty z mojego życia, a nie otwierały żadnej nowej furtki, żadnej ścieżki. Powtarzałem sobie w myślach, że wszystko będzie miało swój czas, muszę tylko trafić na właściwy impuls, odpowiednią chwilę.
Doktor Meyers zasugerował, bym na koniec wyjrzał przez okno jego gabinetu i rozejrzał się za czymś budzącym wspomnienia, sam zaś zaczął coś zapisywać. Podszedłem do okna i spojrzałem na ruchliwą ulicę. Ludzie kłębili się na chodniku, a samochody powoli sunęły po jezdni. Nie było tam nic szczególnego. Kiosk z gazetami, światła, stacja metra. Wielobarwna plątanina. Nagle zza jednego z zakrętów wyłonił się mknący z zawrotną szybkością, fioletowy autobus, który przemknął przed moimi oczami, sobie tylko znanym sposobem omijając korek i zaraz zniknął w wąskiej uliczce.
- Błędny Rycerz! – zawołałem z przejęciem, a doktor Meyers zwrócił się w moją stronę, odwracając się na chwilę od swoich zapisków.
-Co takiego?
- Błędny Rycerz. To taki autobus, którym można dojechać praktycznie wszędzie. Kierowca niezbyt przejmuje się innymi pojazdami. Wystarczy zamachać, a Rycerz się zjawi.
- Zamachać? – zdziwił się Meyers – To chyba niemożliwe. Chciał pan powiedzieć zadzwonić.
- Być może – mruknąłem niezbyt przekonywująco. Sądziłem, że to też znajdzie się w notatkach.
Pożegnaliśmy się i umówiliśmy na kolejną wizytę w przyszłym tygodniu. Cieszyłem się, że to już koniec i że będę miał aż tyle czasu, by uporać się z tym wszystkim. Na odchodnym doktor Meyers zapytał mnie jeszcze o plany na dzisiejszy wieczór. Ucieszył się słysząc, że miałem się z kimś spotkać.
- To stara znajoma? – spytał, a gdy wyjaśniłem, że jak najbardziej nowa, pochwalił mnie, mówiąc, że to słuszne, iż staram się żyć dalej.
- W końcu nawet bez wspomnień można wieść normalne życie. I cieszyć się nim! – zakończył, a ja przeszedłem przez próg, niezbyt przekonany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz