sobota, 16 listopada 2013

ROZDZIAŁ 1. ( Jean Micheal Jarre - Oxygen (full album))



Kim jestem?
Gdzie jestem?
Kim są ci wszyscy ludzie?
Czego chcą?
- Nic panu nie jest, proszę pana? – zabrzmiał nieznajomy głos jakiejś kobiety. Czyjaś ręka dotknęła mojego ramienia.
W głowie mam pustkę. Nie pamiętam niczego. Widzę tylko przebłyski, jakiejś sali o wielu schodach, błysków wielobarwnych świateł, krzyków, tupotu przerażonych kroków. Czy i ja tam byłem? I co, u licha, robię tutaj? Pośród tłumku gapiów, wśród odrapanych z tynku zapyziałych starych baraków? „W nich trzymają automobile” – zdałem sobie sprawę, choć za żadne skarby nie pojmowałem kim są Oni. Ludzie. Ich stroje nie przypominały mojego, ale, tak, znałem tych, którzy takie nosili. Usilnie próbowałem przypomnieć sobie choć jedną twarz. Kogokolwiek. Kogoś kogo znałem. Kogo ZNAM!
-Czy pan spadł? Proszę pana? Spadł pan z dachu? – znów pytała kobieta.
-A może z lotni albo spadochronu? – dorzuciło jakieś dziecko.
O co im chodzi na miłość Boską?!
- Nie wiem! – rzuciłem może nazbyt wściekle – Nie mam pojęcia. Sam nie wiem jak się tu znalazłem.
Wokoło wszyscy coś szeptali. Patrzyli na mniej jeszcze bardziej zdziwieni, zaskoczeni. I czymże, do licha, jest spadochron bądź lotnia? Spojrzałem na swoje ubranie. Było bardzo kunsztowne, tylko wygniecione i pokryte kurzem. Tak jak moje włosy. Długie fale opadały na ramiona. Otrzepałem się nieco, chcąc doprowadzić się do porządku. Spróbowałem ustabilizować nieco gonitwę swoich myśli. Zacząć działać bardziej logicznie. Dowiedzieć się czegoś.
- Gdzie tak właściwie jesteśmy? – spytałem tak, jakby w mojej niewiedzy nie  było nic nadzwyczajnego.
- W Londynie. Na przedmieściach. – Kobieta zawahała się, gdy nie odpowiedziałem. – To w Anglii –dodała.
-Ależ wiem gdzie jest Londyn! – żachnąłem się – Wyśmienicie – dodałem, chcąc upewnić ich w przekonaniu, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
Londyn kojarzył mi się z czymś. Z wieloma zakrytymi niepamięcią sprawami. Zdawał się być ważny, a w każdym razie takie odnosiłem wrażenie. Nie było to z pewnością neutralne, nic niewnoszące słowo. To był trop.
- A więc jest pan z Londynu? – spytała kobieta, a ja przytaknąłem.
- Czy ci ludzie muszą tak nad nami stać? Potrzebuję chwili spokoju, by spróbować sobie przypomnieć… - szepnąłem to na tyle cicho, by nie usłyszeli nas pozostali gapie. Zgodziła się, choć niepewnie.
- Drodzy państwo, wszystko się wyjaśniło! – zawołała kobieta i wzrok wszystkich skupił się teraz na niej. – Jak się okazało pan – przerwała, ale skoro milczałem kontynuowała – pan spadł z dachu jednego z garaży.
„Właśnie! Tak to się nazywało” – zdałem sobie sprawę.
- Ale cóż on u licha robił na dachu w takim stroju? – spytał wąsaty mężczyzna po pięćdziesiątce, patrząc na mnie spode łba.
- Szukałem kota – wyjaśniłem, bo to jako pierwsze przyszło mi do głowy.
- Kota? A więc mieszka pan w okolicy?
- Oczywiście, że mieszkam -  wybuchnąłem, bo ten mężczyzna zaczynał mnie irytować – Tam! – Wskazałem bliżej nieokreślony punkt. – Czy to aby pański interes?
Facet burknął coś pod nosem, ale kobieta stojąca obok mnie uciszyła go gestem.
- Pan – znów chciała użyć mojego nazwiska, ale nie znała go, tak samo jak ja – prawdopodobnie uderzył się w głowę i ma chwilową amnezję.
- Jestem skonfundowany – poprawiłem ją, bo nie chciałem wyjść na ofiarę. Choć tak naprawdę, to chyba ona miała rację.
- Pomogę panu –pociągnęła, jakbym wcale się nie wtrącił – Chodźmy. – Złapała rękaw mojej marynarki i ruszyła przed siebie, oddalając się od reszty zebranych. – Rozejdźcie się! – rzuciła jeszcze przez ramię i zaraz zniknęliśmy im z oczu, na niewielkiej uliczce za zakrętem.

*

- Ludzie są tu bardzo wścibscy – usłyszałem jej przepraszający głos, gdy ostatecznie wyszliśmy spośród rzędów garaży, na jakąś cywilizowaną uliczkę – Naprawdę nic pan nie pamięta?
Miałem już rzucić coś uszczypliwego, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. W końcu próbowała mi pomóc. A sojusznik był mi teraz potrzebny. Bardzo.
- Nie sądzi pan, że powinien się udać do szpitala? Może miał pan wstrząśnienie mózgu albo coś poważniejszego?
Ze zrozumieniem pokiwałem głową, choć nie byłem pewny co to wstrząśnienie mózgu. Chyba uderzenie głową o coś twardego. To mi się stało? Starałem się przypomnieć sobie nazwę jakiegoś szpitala. Święty, święty…? Niech to szlag! Pamiętam, że ktoś z moich znajomych też tam trafił. To też miało jakiś związek z głową. Przeszedł mnie zimny dreszcz na to wspomnienie. To musiało być coś paskudnego, coś naprawdę złego, ale Bóg jeden raczy wiedzieć czy była to wina ich choroby czy uzdrowicieli. Uzdrowiciele. O ile się nie mylę tak ich nazywano.
- Czy to bardzo bolesne, bycie uzdrawianym? – spytałem, choć było mi z tym przeklęcie niezręcznie – Mam niezbyt dobre wspomnienia.
- Więc coś pan pamięta?
- Raczej nie, tylko emocje…
Kobieta patrzyła na mnie z troską. Czułem się z tym nieco dziwnie, jakby dawno nikt nie patrzył na mnie w ten sposób.
- Najpierw i tak będzie pan musiał przejść serię badań. EEG, USG czy Tomografię, przechodziłam to z synem, kiedy spadł z huśtawki.
Zdawało mi się, że wspomniała o tym wbrew sobie, jakby mówienie przy mnie o posiadaniu dziecka mogło być czymś groźnym.
- Spokojnie, nie chcę nadużywać pani pomocy. Wkrótce pójdę sobie stąd. Może do szpitala, tak jak pani radzi.
- Mam wezwać karetkę?
Zaprzeczyłem. Cokolwiek by to nie było, w tym słowie zawierała się nuta ostateczności, a ja wciąż nie zdecydowałem.
- Poradzę sobie. Chciałbym dostać się do Saint M… - wyraźnie zasugerowałem, by dokończyła za mnie.
- Saint Mary’s Hospital?
Nie byłem pewny czy chodziło mi właśnie o to. Miałem tę nazwę na samym końcu języka, ale nie mogłem jej z siebie wydusić. Co za nonsens.
- Tak, myślę, że to ten – westchnąłem zrezygnowany – Czy to daleko?
- Dosyć. Jesteśmy w Kingston, a szpital St.Mary’s leży w centrum, koło Paddington. Jeśli naprawdę chce pan tam dotrzeć, musi pan złapać autobus sześćdziesiąt pięć, wysiąść w Kew, a po przejściu przez most wsiąść w dwudziestkę siódemkę. Podjeżdża pod sam szpital.
- Wyśmienicie! – skłamałem chyba, aż nadto entuzjastycznie, bo kobieta spojrzała na mnie badawczo. – Jeśli tylko zechciałaby mi pani pokazać, gdzie go znajdę. Automobil, oczywiście.
Przytaknęła, lecz coś co powiedziałem ewidentnie zbiło ją z tropu. Tylko co? Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, by po chwili skręcić w prawo. Wmieszaliśmy się między przechodniów. Tutaj ruch był znacznie większy. Mnóstwo automobili, wypchanych ludźmi gnało w obie strony. Zdawało mi się, że nigdy nie jechałem niczym podobnym. Czy to możliwe? Zdawały się tak bardzo popularne.
- Wydaję mi się jakbym nigdy wcześniej nie jechał automobilem. To chyba mało prawdopodobne? – zapytałem, a kobieta, aż zatrzymała się z zaskoczenia.
- Czym pan nie jechał? – spytała i znów to ja nic nie rozumiałem.
- Automobilem… - powtórzyłem niepewnie.
- Chyba chciał pan powiedzieć „autobusem”, automobil to archaiczne słowo.
Coś się tu nie zgadzało. Byłem pewny, że wszyscy używali tej nazwy. Automobil.
- Czy na pewno dobrze się pan czuję? – Dopiero teraz dostrzegłem, że od dłuższej chwili tępo wpatrywałem się w przejeżdżające pojazdy.
- Jak najbardziej, po prostu się zamyśliłem. Zdaję się, że ma pani rację. Chodziło mi o szpital St. Mary’s, byłem tam kiedyś odwiedzić przyjaciół. Chyba coś powoli do mnie wraca.
Nie wiem kogo chciałem oszukać, siebie, czy ją? Pamiętałem tak samo niewiele jak półgodziny temu, kiedy rzekomo spadłem z dachu szukając kota. Nigdy nie miałem kota, tego byłem pewien. Ale miał go ktoś kogo znałem. To był mądry kot, bardzo sprytne zwierzę. Rudy kot. Nie wiem czemu, wiedziałem to nawet teraz. Chyba musiał zrobić coś nadzwyczajnego. Ale co? Co mógłby zrobić kot? Kobieta posłała mi pocieszający uśmiech i powoli ruszyła dalej. Zdaje się, że uznała za słuszne, bym jak najszybciej trafił do tego szpitala. Może miała rację. Sam nie wiem.
Szliśmy dalej, a ludzie bezczelnie patrzyli się na mój strój. O co chodziło, do licha? Miałem marynarkę szytą na miarę, kamizelkę i odświętną koszulę, spodnie z najlepszego materiału i buty z pewnością z dobrej skóry. Wyglądałem znacznie lepiej niż oni. Te ich dziwaczne, byle jakie stroje. W życiu nie ubrałbym czegoś takiego. W życiu nie miałem czegoś takiego na sobie.
- Mugolski chłam – pomyślałem i te same słowa wydobyły się z moich ust.
- Co proszę? – spytała kobieta, a ja powtórzyłem, wskazując na chłopaka w szerokich, luźnych spodniach.
- Nigdy nie słyszałam tego określenia – zdziwiła się.
- Chłam?
- Mugolskie. Nie znam takiego słowa.
Znów to samo. Przecież…
- Wśród moich przyjaciół zwykło się go używać – wyjaśniłem, lecz kobieta nie wyglądała na przekonaną – To znaczy…
Nie miałem pojęcia. Wiedziałem, tylko, że to nic sympatycznego, ale samo znaczenie zupełnie wyparowało. A może była to kolejna sztuczka mojego umysłu? Może to wszystko, co wydawało mi się pewne, było tylko fałszywym śladem, chaotycznie rozrzuconym w moich myślach? Ale przecież musiałem się czegoś trzymać, jakiegokolwiek cienia nadziei. Mglistej wizji tożsamości. Mojego ja. Utraconego, zagubionego, zatraconego.
Zatrzymaliśmy się przed przystankiem. Autobus miał się tu zjawić lada chwila. Kobieta jeszcze raz objaśniła mi jak dotrzeć do szpitala. Spytała czy mam czym zapłacić za bilet i czy na pewno dam sobie radę, a ja bezmyślnie potakiwałem, myśląc o tym co mnie czekało. Czy kiedykolwiek odzyskam pamięć? Czy odzyskam życie, które wiodłem jeszcze godzinę temu? Kobieta spojrzała na zegarek i nagle sobie o czymś przypomniała. Słysząc ode mnie stokrotne podziękowania i durne zapewnienia o samodzielności, oddaliła się pospiesznie, rzucając coś o odbiorze syna. Ze szkoły. Też kiedyś chodziłem do szkoły, dawno temu. Kojarzę wzgórza, ich zieleń, jezioro i wielki gmach. Wielki gmach. Daleko stąd, tak, sądzę, że musiało to być daleko stąd.
Na horyzoncie pojawił się autobus. Zebrałem się w sobie, by ruszyć nim dalej. W nieznane.

3 komentarze:

  1. Witam! No więc przybyłam poczytać i skomentować ;)
    W sumie, jakbyś mi nie powiedział, że opowiadanie będzie o Syriuszu, to sama bym mogła na to nie wpaść. Tylko długie włosy coś tam podpowiedziały, ale poza tym mogłabym tkwić w błogiej nieświadomości i gdybać sobie na temat tożsamości Twojego głównego bohatera ^^
    Bardzo ciekawy początek. Te przenikające do świadomości skrawki wspomnień na pewno dodają opowiadaniu smaczku. Ciekawa jestem jak sobie Wąchacz poradzi. Szczególnie jak spróbuje za bilet zapłacić galeonami xD
    Krótko o technicznych sprawach:
    W dialogach nadal brakuje Ci kropek, ale zapisujesz je już o niebo lepiej niż w "Pyle".
    Zdawał się być ważny, a w każdym razie takie odnosiłem wrażenie. Nie było to w każdym razie neutralne, nic niewnoszące słowo. - powtórzenie.
    Asteryski się raczej używa, jak przeskok w czasie lub miejscu zdarzenia jest dość istotny więc tutaj wydaje mi się on zbędny.
    I jeszcze taka sugestia co do transportu publicznego w Londynie. Jedno słowo: metro. Autobusy są mniej faworyzowane szczególnie w tak ruchliwym, zapchanym miejscu jak Londyn. Więc underground jest zawsze pierwszą opcją dla londyńczyka.
    Zdaję się, że uznała za słuszne, bym jak najszybciej trafił do tego szpitala. - Zdaje się. Bez 'ę'.
    Jeszcze co do naszej konwersacji e-mailowej, Hobbita jestem skłonna uwielbiać już za sam fakt, że istnieje dzięki P. Jacksonowi i nie obchodzi mnie ile ma części (w sumie im więcej, tym lepiej), ale Twoje porównanie z Gwiezdnymi Wojnami wydaje mi się nadzwyczaj trafne ;p
    I tak, Mockingjay ma być w dwóch częściach. Niech żyje Hollywood ;p
    No to tyle na razie. Wkrótce pojawię się skomentować rozdział drugi, a na razie zmykam.
    Peace, Love and Rainbows

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I weź usuń weryfikację obrazkową bo się wścieknę xD

      Usuń
    2. Sorry Winetou, ale pytałaś;P
      Ech, te kropki!;p
      U mnie to się nazywa "gwiazdka" (;p) i stwierdziłem, że się zda, żeby było wiadomo kiedy pójść robić herbatę;PPP Plus,musiałem sprawdzić w Internecie co to znaczy asteroida, znaczy asterysk^^
      Jeśli chodzi o transport w Londynie...to już się tłumaczę;P Otóż wszystko przez to, że tam jest tak drogo!;P Bo tak się składa, że ja byłem w tej okolicy na wakacjach po maturze, przez jakieś 10dni, ale że metro jest drogie jak jasny gwint, jeździliśmy wszędzie autobusem (+ z autobusu więcej widać;p). I w związku z tym zupełnie zapomniałem o metrze xD No, ale jasne, że tubylcy jeżdżą metrem...
      Madre, dobrze, że mi napisałaś, bo w ogóle nie sprawdziłem ustawień komentarzy xD A to jest rzeczywiście irytujące;P
      Dzięki za wytknięcie błędów;)
      See Ya!:)

      Usuń